Trochę mi szkoda prezydenta

2008-07-25 4:00

O wybrykach słownych posła Palikota, problemach językowych Lecha Kaczyńskiego i o tym, że najlepiej mówi PSL opowiada "Super Expressowi" profesor Jerzy Bralczyk

Super Exppress: - Panie profesorze, poseł Palikot powiedział, że prezydent jest chamem.

Jerzy Bralczyk: - Tak powiedział? Bo ja przeczytałem, że on powiedział: - "Uważam prezydenta za chama".

- Dlaczego on się nie boi tak mówić w dobie politycznej poprawności?

- Poseł Palikot lubi prowokować opinię publiczną. Ostatnio sam o sobie mówił w którymś z wywiadów, że jest prowokatorem. Że jego wyrazistość jest zamierzona.

- Ale czy to jest jeszcze wyrazistość, czy już przekroczenie pewnych granic?

- Jest to przekroczenie pewnej granicy. Wydaje się, że mówienie o kimś innym, że jest chamem, jest świadectwem cechy, która mogłaby być przez niektórych uważana za chamstwo...

- Czyli poseł Palikot zachowuje się jak cham?

- Ja tego nie powiedziałem, bo to byłoby naruszenie tej zasady, którą właśnie formułuję.

- Panie profesorze, czy polscy politycy mówią dobrze?

- Co to znaczy dobrze? Dobrze to znaczy: mają rację? Czy mówią sprawnie? Czy mówią to, co chcą powiedzieć? Wydaje się, że politycy na ogół mówią poprawnie i sprawnie. Natomiast czy to jest dobre dla społeczeństwa? Wydaje mi się, że w języku polityków jest zbyt dużo agresji. A to nie jest dobre.

- Czy nie ma pan wrażenia, że język polskiej polityki coraz bardziej się trywializuje?

- Nie nazwałbym tego trywializacją. Z całą pewnością zauważam chęć zaznaczenia siebie. Polityk zaznacza siebie w świecie językiem. Formułuje ostre sądy, używa ostrych słów... A media to podchwytują. Czy myśli pani, że nasza rozmowa przyczyni się do złagodzenia języka polityków? Wprost przeciwnie. Każda taka rozmowa zaostrza jeszcze sytuację.

- Mówi pan, że politycy muszą być ostrzy, żeby być widoczni. Ale gdy poseł Cymański mówi "Przeginka była oczywista" albo "Jadę na instynkcie", to nie jest to agresywne, tylko potoczne. Co pan profesor wtedy myśli o Cymańskim?

- Myślę, że poseł Cymański jedzie na instynkcie.

- Ale instynkt mu dobrze podpowiada czy źle?

- Cymański jest jednym z posłów, u których agresja jest łagodzona pewnym poczuciem humoru, uśmiechem, co ja osobiście cenię. Dlatego wolę oglądać posła Cymańskiego niż posła Brudzińskiego czy Girzyńskiego na przykład. Często ufamy spontaniczności w wypowiedziach ludzi. Takim spontanicznym językowo politykiem - wręcz uosobieniem spontaniczności -- jest Lech Wałęsa. Ale i inni politycy mają wysoki poziom naturalności. Poseł Cymański do nich właśnie należy.

- To właśnie język wypowiedzi Cymańskiego lubi pan najbardziej jako widz?

- Nie. Mam tu zresztą pewien problem. Z jednej strony wolałbym polityków, którzy mówią łagodniej. Z drugiej strony, gdy słucham posła Niesiołowskiego, którego język jest agresywny, to często przeżywam coś w rodzaju satysfakcji. Jego zachowanie wydaje mi się właśnie spontanicznie prawdziwe... Lubię posłów dowcipnych, choć czasami oni przekraczają pewne granice. Niewątpliwie dowcipny i inteligentny jest poseł Kurski, ale jego agresywność nie pozwala mi cieszyć się jego żartami. Coraz chętniej słucham natomiast premiera Pawlaka.

- Pomimo wiecznego "eee" w wypowiedziach?

- Waldemar Pawlak niepotrzebnie mówi "eee", ale wypowiada się coraz ciekawiej: płynniej, bardziej rzeczowo. W ogóle wśród posłów PSL jest wielu, którzy mówią nieźle. Na przykład Andrzej Grzyb czy Jarosław Kalinowski.

- Chwali pan PSL. A która partia mówi najsłabiej?

- Kiedyś powiedziałbym, że Samoobrona, ale dziś nie ma ich w parlamencie. Wszystko zależy od tego, kogo partie wysyłają na front. Wydaje się czasami, że PiS stawia na styl konfrontacyjny - kiedy widzę posłów Brudzińskiego, Girzyńskiego. Ja akurat niespecjalnie to lubię. Kiedy słuchałem posła Dorna czy Kurskiego, mogłem się spodziewać jakiejś smakowitości, a po tych, których dziś oglądam, spodziewać się jej nie mogę.

- Poprzednie dwie "epoki" polityczne miały charakterystyczny słownik. III RP wspomina się, mówiąc "przekręty szły" albo "performować". Z IV RP wspominamy "oczywistą oczywistość". Dziś polityka jest spokojniejsza, ale czy to nie sprawia, że jest przez to mniej ciekawa językowo?

- Na to pytanie można odpowiedzieć na wiele sposobów. Teraz mamy nie tylko uspokojenie sejmowe i polityczne, ale także "ogórki", czyli lato. Po drugie, te sformułowania, które wiążemy z IV RP, niekoniecznie były charakterystyczne dla ideologii. Jest w nich dużo cech indywidualnych. "Oczywista oczywistość" to zwyczaj językowy Jarosława Kaczyńskiego. Gdyby miał go Donald Tusk czy Olejniczak, to przypisywalibyśmy go innej partii czy idei.

IV RP kojarzy się z większą ostrością i antagonizacją języka. Ale również w tej chwili pewne partie mogą zapragnąć zyskać wyrazistość przez ostry język. Przydałoby się to zwłaszcza tym, które są mniej zauważane.

- A jak oceni pan zdolności językowe naszego prezydenta i premiera?

- Premier jest zręczny językowo. Muszę powiedzieć, że od strony składni i wymowy nie popełnia większych błędów. Ma swoją charakterystyczną artykulację - choćby "r" - ale nie jest to postrzegane jako problem. Problem z mówieniem ma natomiast prezydent. Trochę mi go szkoda. Wierzę, że gdyby lepiej funkcjonował jako mówca, to pewnie też byłby w lepszym usposobieniu. Bo człowiek, który nie potrafi się dobrze wysłowić - ma kłopoty z artykulacją - w pewnym momencie zaczyna z tego powodu cierpieć i to dostarcza mu frustracji. Wolałbym, żeby prezydentowi lepiej się mówiło.

- Czy politycy często zwracają się do pana z prośbą o pomoc?

- Dawniej zwracali się. Ja konsekwentnie odmawiałem.

- A gdyby miał pan coś poradzić polskim politykom, to co to by było?

- Żeby myśleli o tym, o czym mówią. Żeby słowa nie wybiegały im z ust zbyt szybko. Niech nie mówią tego, co ludzie chcą usłyszeć. Niech mówią to, co chcą powiedzieć.

Prof. Jerzy Bralczyk

Językoznawca, specjalista od języka polityki, mediów i reklamy. Wykłada na UW i SWPS. Ma 61 lat