BOGUSŁAW MEC HISTORIA ŻYCIA: W szkole wołali na mnie Szwab

2012-03-12 1:00

Czarujący głos. Na koncie wielkie przeboje, takie jak "Jej portret", "Mały biały pies" czy "Przyjaciele"... Nie należy się dziwić, że jego płyty znikają z półek w okamgnieniu. Bogusław Mec (62 l.) tylko nam opowiada o przodkach, życiu na odlotowej parafii i sąsiadach z... UB.

Pamiętam jak dziś ten dzień. Melduję się w hotelu Bristol, podaję nazwisko - Mec - i nagle odzywa się stojący obok mnie Kazimierz Kutz (80 l.): "A dlaczego ty piszesz się przez c?!" - pyta. On reżyser, ja kinoman, jeden pisze się przez "c", drugi przez "tz". Powinienem pisać się przez "tz", tak mam w pożółkłych papierach. Dziadek to Arnold Metz, babcia z domu Gramsch. To była rodzina ewangelików. Dlatego też w szkole podstawowej wyzywali mnie od szwabów. Na początku denerwowało mnie to, ale potem byłem nawet zadowolony...

Mieszkaliśmy w budynku parafialnym w Tomaszowie Mazowieckim. Rodzice wynajmowali tam mieszkanie. Kiedy zamykałem bramę tego kościoła ewangelicko-augsburskiego, jej dźwięk oznajmiał mi, że oto wchodzę w swój prywatny świat. To było takie meine kleine Welt (niem.: mój mały świat). Do tej pory pamiętam to miejsce jako cudowną oazę.

Wdrapywałem się na ambonę, wygłaszałem kazania. I to jakie płomienne! Moja siostra w trzeciej ławce do końca musiała ich wysłuchać. Niektórzy bali się tego miejsca. Mówili, że Matka Boska zakopana jest przed wejściem do kościoła i że kościół jest niemiecki...

Ale potem, już w liceum pedagogicznym, moi koledzy przychodzili do nas na orzechy włoskie. Dziewczyny natomiast na fiołki. Ale największe wzięcie miały urządzane tam prywatki! Znajomi mówili, że bardziej odlotowej parafii to w życiu nie widzieli. Dzięki pastorowi mieliśmy najlepsze płyty z Zachodu. Jakieś spiritual songi. Za parkanem parafii był budynek UB wydzierżawiony od kościoła. Miałem tam zaprzyjaźnionych ludzi, bo oni pierwsi mieli telewizor w Tomaszowie. Wieczorami chodziłem do nich oglądać filmy. Moi rodzice...? Najfajniejsze, co mi dał tata, to nazwisko - krótkie, wygodne w show-biznesie. Był spokojnym człowiekiem, melancholikiem. I dobrze. Bo w naszym domu panował matriarchat. Mama była patriotką i molem książkowym. Pochodziła z bardzo katolickiej rodziny. Przeszła na ewangelicyzm, bo spodobał się jej cały rytuał, brak tego "bizancjum" w liturgii. Duchowość, całe wnętrze dostałem właśnie od mamy. Wychowany przy dzwonnicy muzykowanie zacząłem w chórze kościelnym. Siatkarz Edward Skorek (66 l.), późniejszy mistrz olimpijski, śpiewał ze mną w tenorach.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki