Marta Ścisłowicz z nogą w gipsie na szczęście

2010-05-08 20:10

Marta Ścisłowicz (26 l.) stawia pierwsze kroki aktorskie, ale już mówią o niej - utalentowana. Nam opowiada o wypadku na scenie, o miejscu, które wybrała, lęku.

- Podobno, by szczęśliwie zacząć karierę aktorską, złamała sobie pani nogę na scenie?

- (śmiech). Złamałam, ale nie na scenie. Tego wieczora w premierze "Motortown" debiutowałam w Teatrze Polskim im. H. Konieczki w Bydgoszczy. W sztuce moja bohaterka, młoda prostytutka, podlega przemocy psychicznej i fizycznej. Przy zejściu w kulisy z nerwów, z emocji, uderzyłam nogą o ścianę. Zabolało, potem spuchło, ale ja - twardzielka - nie pojechałam do lekarza. Pomyślałam - obłożę lodem i przejdzie... Nie przeszło. Noga wciąż spuchnięta dodatkowo zsiniała. Koledzy z teatru zawieźli mnie na pogotowie. Wróciłam z gipsem.

- I przestała pani grać?

- Ależ nie, grałam, tylko przed każdym spektaklem podawano komunikat, iż gips na nodze aktorki nie jest zamysłem reżyserskim. W teatrze żartowano, że ja, debiutantka, zrobiłam sobie niezły PR, bo rozniosło się po mieście, że z gipsem gra Ścisłowicz, więc widzowie przyglądali się, która to aktorka.

- Pochodzi pani z Tychów, studiowała we Wrocławiu, mieszka w Warszawie, a zawodowo związała się pani z Teatrem im. Konieczki w Bydgoszczy. Dlaczego?

- Paweł Łysak, gdy został dyrektorem bydgoskiego teatru, przyjechał do szkoły teatralnej i zaprosił nas - studentów IV roku - na spotkanie. To było ewenementem, bo dyrektorzy teatrów nie interesują się młodymi adeptami sztuki. Rozmawiał z nami, podał kontakt do siebie. Następnie spotkaliśmy się w Łodzi na festiwalu szkół teatralnych. Przyjechaliśmy ze spektaklami dyplomowymi "Madame de Sad" i "Cyrano de Bergerac", a pan dyrektor był członkiem jury. Na tym festiwalu dostałam nagrody za role Renee i Roksany w tych sztukach. Po czym napisałam do Pawła Łysaka, który zaprosił mnie do teatru na rozmowę, a także na casting do spektaklu "Motortown", przygotowywany przez Grażynę Kanię. Pojechałam. Zobaczyłam spektakle, poznałam ludzi z zespołu. Pomyślałam, że to fajne miejsce. Dobre dla młodej aktorki po szkole. Dyrektor powiedział, że widzi mnie w swoim teatrze bez względu na to, czy Grażyna zaangażuje mnie do spektaklu. Zaangażowała, a ja zostałam. Okazało się, że jest super.

- W serialu "Samo życie" i w "Blondynce" gra pani postaci podobne - dziewczyny. Nie boi się pani zagubić między nimi?

- Boję się. Na szczęście nie zagrałam jeszcze wielu podobnych postaci, ale wiem, że muszę nad tym czuwać. Szczęśliwie w teatrze gram różnorodne role i to mnie cieszy.

- Trzy lata w zawodzie, a pani już została wyróżniona nagrodą dla najlepszej aktorki teatralnej młodego pokolenia... W szkole teatralnej mówiono o pani - utalentowana?

- Przez pierwsze dwa lata studiów profesorowie mnie nie chwalili, raczej motywowali do pracy, więc pracowałam, nie rozważając, czy jestem zdolna, czy nie. Dopiero pod koniec trzeciego roku okazało się - ku mojemu zaskoczeniu - że są ze mnie zadowoleni. Chwalili, że się rozwijam, że mam - tak potrzebną w tym zawodzie - prawdę sceniczną, że dużo z siebie daję. A w przedstawieniach dyplomowych "Cyrano de Bergerac" i "Madame de Sade" nieoczekiwanie dla mnie samej - i mówię to bez kokieterii - dostałam główne role.

- Czego pani oczekuje od tego zawodu?

- Chciałabym być w tym zawodzie długo, długo... Miło byłoby, gdybym za 30 lat wciąż była aktroką, grała i miała z tego satysfakcję.

pon.-pt., Polsat, 19.30, ndz., TVP 1, 20.20

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki