Sławomir Łosowski: Musiałem dokładać do zespołu Kombi - HISTORIA ŻYCIA

2012-06-12 4:00

Mistrz elektronicznych brzmień, legendarny lider zespołu Kombi, twórca niezapomnianych muzycznych hitów, takich jak: "Słodkiego miłego życia", "Kochać cię za późno", "Przytul mnie", "Wspomnienia z pleneru", "Nietykalni - skamieniałe zło". Sławomir Łosowski (61 l.) po kilkunastu latach nieobecności na rynku muzycznym wraca na scenę. Dziś opowiada nam historię swojego życia.

Moje dzieciństwo było nasycone kontaktem ze sztuką. Ojciec był artystą rzeźbiarzem. Zanim ogarnęła mnie pasja do muzyki, uwielbiałem rysować. Ojciec zauważył moje zdolności plastyczne i dostarczał mi papier, kredki i tusze. Choć w późniejszych latach szkolnych musiałem ograniczyć rysowanie, to nigdy się z nim nie rozstałem i nadal rysuję.

Zainteresowanie muzyką przyszło w liceum. Poznałem kolegę - perkusistę i spotykaliśmy się, grając to i owo. W 1968 r. zrobiłem prawo jazdy. Kiedy skończyłem 10. klasę, miałem chęć kupić sobie jakieś używane auto. Ze swoich planów zwierzyłem się koledze. Wtedy ten zaciągnął mnie do Sopotu do Non Stopu, gdzie usłyszałem znakomitą żywą muzykę. Byłem zauroczony klimatem. Kolega powiedział: "Nie kupuj samochodu, kup organy elektronowe i załóż zespół!".

Posłuchałem rady i jesienią założyłem swój zespół, który potem pod nazwą Kombi stał się jedną z najbardziej popularnych formacji lat 80. Na początku formacja grała bez nazwy. Z biegiem czasu otrzymała nazwę Akcenty... Kilkakrotnie zmieniał się skład grupy i moje muzyczne fascynacje. Akcenty odniosły wiele sukcesów w latach 70. W tym czasie dostałem od ówczesnego BART-u (Bałtycka Agencja Artystyczna - przyp. red.) propozycję stałej współpracy. W agencji zwrócono mi uwagę, że nazwa grupy jest archaiczna. Postanowiłem więc wykorzystać zmianę składu i równocześnie zmieniłem nazwę zespołu.

Nową nazwę Kombi po raz pierwszy publicznie zaprezentowano w 1976 r. w audycji Radia Gdańsk, gdzie graliśmy na żywo. Szczyt popularności zespołu przypadł na lata 1983-1986. Graliśmy wtedy wiele koncertów w Polsce i w "demoludach" oraz na Zachodzie, a nawet w Maroku. Niestety, popularność nie do końca przekładała się na zarobki. Jako lider musiałem zarobić nie tylko na własne instrumenty. Z własnej kieszeni musiałem kupić też nagłośnienie oraz bębny, które intrygowały brzmieniem, czerwonym kolorem i heksagonalnym kształtem. Przy intensywnym koncertowaniu działo się wiele... Na jednym z koncertów wokalista stracił głos i musiałem zaśpiewać za niego cały koncert.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki