Moda na wrzucanie do sieci selfie zrobionego podczas seksu

2015-11-06 3:00

Kto by pomyślał, że media społecznościowe tak zmienią człowieka. Sefie przy grobie albo zdjęcia małżonków cieszących się rozwodem to już codzienność, ale granice wyzbycia się prywatności wciąż się zmieniają. Dziś ludzie wrzucają zdjęcia po orgazmie lub nawet w trakcie i wcale się tego nie wstydzą. Kręci ich być obserwowanymi.

Być bohaterem, nie widzem

Zabawa polega nie na tym, żeby oglądać (choć oczywiście to też podnieca), ale żeby samemu zostać bohaterem zdjęcia. Niektórzy sami kręcą, nawet całkiem artystyczne, filmy, pokazujące, co, jak i z kim robią, ale selfie (zdjęcie, w którym fotografujący jest bohaterem zdjęcia) jest o wiele prostsze. A sexfie to ich dużo odważniejsza odmiana.

Jedni robią ujęcia swojej twarzy, wyrażającej ekstazę, pozycji ciała, sugerującej, że przed chwilą miał miejsce seks. Inni pokazują, jak sami się pieszczą, jeszcze inni upodobali sobie zbliżenia swoich narządów płciowych tuż po seksie. Ale nie każdemu to wystarcza. Podnieceni własną "twórczością", decydują się na coraz śmielsze ujęcia. Już nie tylko sexfie przed seksem, ale w trakcie. Robią zdjęcia sobie i partnerowi w pozycjach raczej ginekologicznych niż artystycznych, które i seksuologa mogłyby wprawić w zakłopotanie.

(Nie) znikający sexting

Część z tych zdjęć, przesyłanych na snapchacie, znika po kilkunastu sekundach. Bo taka jest funkcja tego komunikatora, ma ułatwiać przesyłanie telefonem komórkowym efemerycznych treści erotycznych. Ten, do kogo głównie są adresowane, albo kto trafi na nie przypadkiem, zdąży się z nimi zapoznać - i już można wrzucać następne zdjęcia.

Ale nie wszystkie zdjęcia tak od razu znikają, to głównie zależy od serwisu, na jakim zostały umieszczone. Poza tym sexting, czyli wysyłanie treści erotycznych i pornograficznych za pośrednictwem telefonu komórkowego, w jakimś momencie może zacząć działać jak narkotyk. Uzależnia. Już nie tylko zdjęcia, ale i filmy, już nie tylko ze sobą w roli głównej, ale z udziałem innych osób. Dlatego sexting to coś więcej niż selfitis.

Od ciekawości do braku kontroli

Psychiatrzy z Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego wyróżnili trzy etapy sextingu. Najpierw jest zwykła ciekawość - robienie sobie (ale nie tylko) 2-3 fotek dziennie i przesyłanie na któryś z serwisów społecznościowych, potem liczba fotek zwiększa się dwa razy, aż, w trzecim etapie, dochodzi do "niekontrolowanej żądzy", prowadzącej do wykonywania i przesyłania co najmniej 6 zdjęć w ciągu dnia.

Seksuolodzy badający zjawisko selfitis i sextingu uważają, że takie zachowania mogą wynikać z wielu pobudek. Często robi się to jedynie po to, by zdobyć jak najwięcej followersów (fanów strony internetowej). - Seks to kolejna dyscyplina, w której można zbierać lajki. I tak do tego wiele osób podchodzi - oceniają seksuolodzy. - Ale spora część z nich to osoby zaburzone psychiczne, z niską samooceną. Poprzez sexfie chcą zwrócić na siebie uwagę.

To nie jest norma

Bohaterowie sextingu chcą się zaprezentować z jak najbardziej efektownej strony, co zrozumiałe. Stąd prężące się piersi, penisy, śmiały seks. I w kimś, kto jest tylko widzem, może zrodzić się przekonanie, że właśnie tak wyglądające genitalia, taki seks jest normą, że normą są duże i grube penisy, piersi wielkości melonów, a Kamasutra to bajka dla przedszkolaków. Rzecz jasna dziś nikomu nie można zabronić robienia i przesyłania selfie. Ale może zastanów się, czy chciałabyś, aby wnętrze twojej waginy (choćby najśliczniejszej) oglądały rzesze śliniących się samców?

Zobacz: Seks poradnik: jak zadowolić kobietę?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki