- Często zdarza się przecież tak, że nastolatek wysławia się nienaganną polszczyzną, a rodzice mimo to nie chcą przyjąć tego, co chce im przekazać. Problem więc nie w formie, a umiejętności i chęci porozumienia oraz wzajemnych relacjach.
Ważne, by nie udawać kogoś, kim się nie jest. Czasami rodzice próbują mówić do swoich dzieci: "Sie ma, co u ciebie?". To jest niepotrzebne i śmieszne. Ja sam jako młody człowiek zafascynowany punk rockiem mówiłem żargonem. Był inny niż obecny język młodych ludzi. Ale dzieciaki i młodzież, z którymi prowadzę rekolekcje, wiedzą, że nie udaję kogoś, kim nie jestem.
Z własnych rekolekcyjnych doświadczeń widzę, że największe problemy my, dorośli, mamy ze zrozumieniem języka nieco młodszych nastolatków, takich z przełomu podstawówki i gimnazjum. Takie kajtki często posługują się sobie tylko wiadomymi skrótami wywodzącymi się z gier komputerowych. Taki język rzeczywiście czasami trudno mi jest odszyfrować.
Uważam, że slang nie jest niczym godnym potępienia. Nawet jeśli dzieciak dziwnie wygląda czy dziwnie mówi, a rodzice mają z nim dobre relacje, to reszta się nie liczy. Trzeba to przyjąć jako etap w życiu młodego człowieka. Ważne, by cały czas miał dobro w sercu, nawet jeśli ma głowę ogoloną na łyso.