BOGUSŁAW MEC HISTORIA ŻYCIA: Nie chciałem szyć, wolałem śpiewać

2012-03-12 1:00

Robił rzeźby z wału korbowego od stara, czym wkurzał profesorów na ASP. Potem właśnie oni kazali mu uciekać z kraju. Ale on został, bo nie pociągało go bycie projektantem w Paryżu. Wolał śpiewać. Tylko "Super Expressowi" Bogusław Mec (62 l.) opowiada o początkach swojej kariery.

Wybrałem ASP, chciałem studiować sztukę, ale nie wiedziałem, że uczelnia w Łodzi nastawiona jest na kształcenie projektantów mody. Kiedy więc na trzecim roku dowiedziałem się, że mam wymyślać marynarki dla facetów, pomyślałem: "Matko, nic nudniejszego nie mogło mnie spotkać w życiu!". Uciekłem do projektowania odzieży damskiej.

Studia były arcyciekawe, ale jak przyszło co do czego, najchętniej śpiewałem. Wygrywałem giełdy studenckie w Łodzi, jedna po drugiej, więc automatycznie kandydowałem do Debiutów opolskich. Pamiętam, kiedy stanąłem z orkiestrą na scenie, tak się wzruszyłem, że nie mogłem wydobyć głosu. Wygrałem Debiuty, a nagrodą był wyjazd do Hiszpanii. I tak polecieliśmy rosyjskim samolotem z córką ministra kultury i innymi krewniakami dygnitarzy na pokładzie.

Na tych Debiutach wypatrzyła mnie pewna redaktorka z Warszawy, która powiedziała do Włodzia Nahornego (68 l.): - Słuchaj, jest taki facet. Tylko on może zaśpiewać "Jej portret". Odszukała mnie w studenckim klubie Pod Siódemkami i wsadziła do pociągu do Warszawy. Włodzio dał mi tekst, zaśpiewałem. - Renatko, to jest to! - zwrócił się do dziennikarki. Jonasz Kofta (†46 l.) też był zachwycony. Trafiłem do świetnej stajni Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, do wspólnego koncertowania zaprosił mnie Czesław Niemen (65 l.).

Na uczelni różnie bywało. Połowa mnie skreślała, druga mnie przyjmowała. Ale generalnie pomagali mi, bo potrafiłem ich zaskakiwać. Kiedy pokazałem im rzeźbę, wał korbowy od stara, która według mojego pomysłu miałaby stanąć w centrum stolicy Brazylii, jedni płakali ze śmiechu, inni byli wkurzeni. A kiedy na dyplom zaprojektowałem kurtki jesień-zima 74, to córki pani, która je szyła, zaraz po pokazie zabrały je do domu. - Może pan być projektantem, ale musi spieprzać z tego kraju. Damy panu adresy, gdzie i do kogo się zgłosić - powiedziała mi profesor na dyplomie. Większość moich koleżanek wyjechała. Ja zostałem, bo wybrałem muzykę. Dużo koncertowałem, a w latach 70. byłem nawet didżejem na dyskotekach. - A teraz sam siebie puszczę - mówiłem między kawałkami granymi z płyty. Brałem gitarę i śpiewałem. Dziewczyny z nocnej zmiany uwielbiały "Jej portret", konsoleta w podzięce pokrywała się drinkami...

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki