Dorota Wellman: Gram trochę siebie, trochę Henrykę Krzywonos

2013-09-23 18:34

Dorota Wellman w filmie "Wałęsa. Człowiek z nadziei" wcieliła się w role Henryki Krzywonos. Tylko nam mówi jak przygotowywała się do tej roli i jak długo zastanawiała się, czy zagrać tę postać.

Dorota Wellman

i

Autor: archiwum se.pl

Zadzwonił twój telefon, odebrałaś i usłyszałaś w słuchawce: "Witam. Tu Andrzej Wajda, chciałbym aby zagrała pani Henrykę Krzywonos". Czy tak było?

Nie do końca. Rzeczywiście zadzwonił telefon, ale w słuchawce usłyszałam kobiecy głos, który poinformował mnie, że ma dla mnie ciekawą propozycję i chciałby żebym zagrała u Andrzeja Wajdy. Myślałam, że to żart jednej ze stacji, która ostatnio często lubi żartować. Prowadziłam tę rozmowę w stylu "Tak? To cudnie. Mogę zagrać Wałęsę, bo świetnie wyglądam w wąsach". Jednym słowem robiłam za idiotkę. Potem się okazało, że ta osoba mówi zupełnie poważnie.

Długo się zastanawiałaś nad przyjęciem tej propozycji?


Poprosiłam o chwilę do namysłu, bo stwierdziłam, że takich decyzji nie można podejmować szybko. Zadzwoniłam do męża, on powiedział, że nie mam się nad czym zastanawiać i, że powinnam spróbować. Jeśli mi nie wyjdzie, to wezmą kogoś innego, profesjonalnego, ale to może być przygoda życia.

Jak wyglądały przygotowania do tej roli?


Nie musiałam robić dokumentacji, bo Henrykę znam od dłuższego czasu. Jej biografia jest mi znana, więc nie musiałam po dziennikarsku poznawać jej życia. Wiedziałam dużo. Rozmawiałam z nią, przyjaźnimy się. Od początku wiedziałam, że nie chcę aktorsko grać Henryki Krzywonos. Pracowałam w filmie jako asystent, a potem drugi reżyser, po drugiej stronie kamery, nigdy jednak nie chciałam być aktorką. Stwierdziłam, że wzięcie lekcji grania u Borysa Szyca albo inny pomysł, aby się aktorsko do tej roli przygotować jest pomysłem nietrafionym. Rozmawialiśmy z Andrzejem Wajdą, że mam przed kamerą pokazać pewien rodzaj energii, osobowość mocną, dzielną, odważną, więc "gram" trochę siebie, trochę Henrykę Krzywonos.

Na potrzeby filmu nie uczyłaś się aktorstwa, ale nauczyłaś się prowadzić tramwaj.


W filmie jest scena istotna zarówno dla historii Polski, jak i filmu gdy Henryka zatrzymuje tramwaj. Mówi wtedy znaczące słowa "ten tramwaj dalej nie pojedzie" i przyłącza się do strajku, za nią stają inne tramwaje, autobusy, zaczyna się strajk w całym mieście. Żeby zrobić tę scenę można było wziąć kaskaderkę, czy motorniczą, tylko po co, skoro można było sprawić,  by to wyglądało naturalnie i nauczyć się jeździć tramwajem. Produkcja zapisała mnie na taki kurs jazdy. Pojechałam do zajezdni przy Woronicza, tam czekała na mnie pani Kinga, która jest instruktorem dla motorniczych. Kiedyś sama jeździła tramwajami, teraz uczy innych. Sprowadzono zabytkowy skład tramwajowy, z lat 70. i ja na tym tramwaju starego typu, w towarzystwie specjalistki, ćwiczyłam.

Jak się czułaś jako motorniczy?


Śmieszne jest to, że nie mam prawa jazdy, nie umiem jeździć samochodem, ale umiem prowadzić tramwaj. Uczyłam się synchronicznego zamykania drzwi, bo drzwi tramwaju trzeba zamknąć jednocześnie nie lewą, a prawą ręką, tak aby nie przyciąć żadnego pasażera. Umiem hamować, nauczyłam się wielu rzeczy, o których nie miałam zielonego pojęcia. Nie wiedziałam, że w tramwaju istnieje pedał bezpieczeństwa, który motorniczy musi cały czas przyciskać. Gdy na przykład zasłabnie i odpuści ten nacisk, to tramwaj sam zahamuje. Trzeba to wszystko opanować. Dzięki temu, że przeszłam ten kurs zrobiłam tę scenę od początku do końca, bez udziału innych.

Henryka Krzywonos podpowiadała Ci jak grać?


Rozmawiałyśmy o tych momentach wielokrotnie, ale nie na potrzeby filmu, tylko dużo wcześniej. O tym, jaka była jej sytuacja rodzinna, życiowa, zawodowa. Postanowiła, że nie będzie konsultować ani doradzać mi przed
zdjęciami do filmu, bo wiedziała, że dla mnie to będzie ogromny stres. Nie było zresztą możliwości żeby mnie do tego przygotowała. Powiedziała tylko w charakterystyczny dla siebie sposób, że jest kobietą z jajami i żebym to zagrała tak żebym jej wstydu nie przyniosła. Dodała też, że wtedy przeklinała. Przeraziłam się lekko, że będę musiała przeklinać u Wajdy i rzeczywiście raz mi się wyrwało. Andrzej Wajda nie chciał wulgaryzmów w swoim filmie, ale to jedno moje przekleństwo, odpowiednie do sytuacji, mam nadzieję, że zostanie.

Powiedziałaś, że masz podobne do Henryki Krzywonos poczucie humoru i diabelski charakter...


To prawda, obydwie toczymy się jak takie silne kule, nieporównywalne są nasze biografie, ale mamy podobną odwagę cywilną. Otwarcie mówimy co myślimy. Ona często wali w oczy dosyć mocno. Namawiam ją żeby poszła do polityki, bo to miejsce dla niej.

A jak wyglądała charakteryzacja?


To też było dla mnie niezłe przeżycie. Do telewizji jedyną charakteryzacją jest makijaż. Kiedyś miałam długie włosy, ale od dłuższego czasu noszę krótką fryzurę. Tu nagle okazało się, że dla tej postaci trzeba stworzyć
perukę. Fryzury z tamtego okresu były mocno nieatrakcyjne. Gdy przyjechałam na plan założono mi perukę z długimi włosami i cięto tę fryzurę na mnie. Czułam się w tym okropnie, jak w czepku. Włosy były cięte, doklejane. Musiały odpowiednio ułożyć się na mojej głowie. Te włosy bardzo mnie zmieniły. Nie czułam się sobą, wydawało mi się, że to jakaś obca kobieta.

Powiedziałaś o sobie, że jesteś grubą babą.


Bo jestem, cóż tu ukrywać.

Nie lepiej być poprawnym politycznie i mówić, że ma się puszyste kształty?


Mój pies jest puszysty, puszysty jest misio. To słowo wydaje mi się  okropnym określeniem. Ktoś jest gruby albo chudy albo bardzo potężny.

Zagrałaś w reklamie i przyznałaś się, że oddałaś honorarium na cele charytatywne.


Tak, gdy mi się to przydarzy drugi raz to zrobię to samo. Nie jest to według mnie odwaga. Od dawna zakładałam, że jak zarobię więcej to oddam. Mam stałe zarobki, stałą pracę, zarabiam, więc gdy pojawia się taka możliwość, to trzeba się dzielić z innymi. Biorę udział w wielu akcjach charytatywnych, projektach gdzie można zarobić na rzecz innych. Mam radość z tego, że część z tych pieniędzy pójdzie na Centrum Zdrowia Dziecka. Moje dziecko było zdrowe, ale wiem, jakim nieszczęściem jest choroba dzieci. Druga część pieniędzy poszła m.in. na hospicja dziecięce. Często tam chodzę i to mi nie daje spokoju. To honorarium z reklamy, przyda się tam bardziej niż mnie.

Jaki macie przepis z Marcinem Prokopem na to, że widzowie uwielbiają was oglądać?


Lubimy ludzi, lubimy siebie, lubimy naszą pracę. Jesteśmy ciekawi co się zdarzy, kto przyjdzie. To nasz sukces. Trochę z siebie kpimy, żartujemy, ale też poważnie rozmawiamy. Prowadzimy ludzi lekko za rękę o poranku i dlatego ludzie chcą z nami zostać.

Twój drugi duet z Pauliną Młynarską też trwa już dłuższy czas, choć wszyscy wróżyli mu krótka przyszłość.


Nie rozsypie się, nie padnie, bo pracuje nam się super. Paulina to niezwykle inteligentna dziewczyna. Mamy teraz w "Mieście kobiet" bardzo dużo trudnych tematów: zgwałcone kobiety, wykorzystywane seksualnie dzieci w rodzinie zastępczej. Po takich nagraniach nie można szybko zjeść obiadu i pieprzyć o niczym. Trudno iść na wino i udawać, że się nic nie stało. Mamy z Pauliną świetne porozumienie, empatię,  mamy stały kontakt. Myślę, że damskie duety jest trudniej stworzyć, niż te mieszane, a nam się udało. Poza tym jak nie ma chemii, nie będzie dobrego duetu, Trzeba nad tym pracować, jak w małżeństwie.

Jak odreagowujesz te ciężkie chwile?


Chodzę na siłownię, muszą przynajmniej trzy razy w tygodniu poćwiczyć. Wywalam tak złe emocje, które się we mnie gromadzą. Mam trenerkę, z którą ćwiczę. Gdy tego nie zrobię odchorowuję to migreną, a jak poćwiczę to wszystko co złe ze mnie wyłazi.

A potem stajesz w kuchni.


Uwielbiam to, a zwłaszcza gotować dla moich znajomych. Mało mam takich chwil, kiedy mogę ich ugościć, bo każdy z nas dużo pracuje, pędzi. Gdy uda nam się spotkać, uwielbiam celebrować takie chwile.

Wydasz książkę kucharską?


Nie będzie książki kucharskiej, porad o tym jak być grubym i optymistycznym, nie będzie jak żyć w małżeństwie 25 lat. Celebryckiego poradnika w moim wykonaniu nie uświadczysz.  Szykujemy się  z Pauliną Młynarską do książki o kobietach.

A jak się czujesz jako mama syna -studenta?


Czuję się szczęśliwa. Kuba zdał maturę, dostał się na studia na UW. To był cudowny moment, bo okazało się, że moje wsparcie w jego edukacji było owocne. Mój syn wie, czego chce. Nie będzie studiował tego co chcą rodzice, ale to co go pasjonuje. Zawsze pójdę za nim, a on ma sam znaleźć swoją drogę. Jak idę za nim to dowiaduję się wielu rzeczy. Mój syn nauczył mojego 84- letniego teścia komputera. Dziadek Kuby pisze maile, czyta gazety w internecie.

A czego ciebie nauczą wnuki?


Poczekam na te wnuki jeszcze chwilę, ale mam nadzieje, że przez całe życie pozostanie mi ciekawość świata i ludzi. Moja mama, która bardzo mi pomagała w wychowaniu Kuby, była tak ciekawa tego co on robi, że zabiła mnie np. wiedzą o wszystkich statkach latających w "Gwiezdnych wojnach". Mam nadzieję, że też taka będę. Gdy ta ciekawość świata umiera, to my umieramy.

Rozmawiała Marta Kawczyńska

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki