Miałam w życiu wiele pokus

2009-09-22 2:30

Kiedy postanowiła zostać aktorką, wielu znajomych, szczególnie rodziców przestrzegało ją, że to... zgroza i rozpusta. I rzeczywiście miała w życiu wiele pokus, ale im nie uległa. Tylko "Super Expressowi" Marzena Trybała (59 l.) opowiada o swoim życiu.

Tata był projektantem zieleni, mama pracowała w księgowości, ale mogę powiedzieć, że w jakimś sensie pochodzę z artystycznego domu. Pamiątam, jakie ojciec organizował w domu piękne jasełka. Przebierał moje lalki, dorabiał im brody. To było śliczne! Taki przedsionek teatru...

Stąd był już tylko krok do prawdziwej sceny. Po raz pierwszy stanęłam na niej w teatrze między- szkolnym w liceum. Grałam Zosię z "Wesela". Czułam, że uczestniczę w czymś niezwykłym, wzniosłym i pięknym. A w słynnej scenie ostatniego tańca weselników miałam prawdziwe dreszcze. Po takim doświadczeniu podjęłam decyzję: chcę być aktorką. Moi rodzice mimo różnych uwag matek moich koleżanek, że aktorstwo, że szkoła teatralna to zgroza i rozpusta, zgodzili się.

Prawdopodobnie myśleli, że i tak się nie dostanę. A ja dostałam się za pierwszym razem. Skończyłam szkołę, dostałam angaż w teatrze, coraz częściej grałam w filmie. I coraz częściej bywało tak, że w nocy wracałam z planu filmowego z Mazur, by na rano zdążyć do teatru w Krakowie, co stawało się niebezpieczne. - Kasiu - bo tak do mnie mówili rodzice - jedź do tej Warszawy. To centrum Polski, będzie ci wszędzie bliżej.

Akurat z Jasiem Fryczem (55 l.) dostaliśmy propozycję angażu od wielkiego reżysera Adama Hanuszkiewicza (85 l.) do Teatru Narodowego, więc decyzja przyszła szybko. Rodzice byli dumni, że... tak dobrze radzę sobie w życiu. A ja jestem szczęśliwa, że nie popadłam w żadne tarapaty, choć mogłam, bo pokus było wiele.

Zapytacie, czy zrobiłam karierę? Nie i tak. Nie, bo tzw. prawdziwa kariera to Hollywood i te najlepsze scenariusze. Tak, bo w moim własnym rozumieniu kariera to utrzymywanie się z zawodu, który się kocha i możliwość powiedzenia: "nie, tego nie gram, bo nie chcę".

A kiedyś nie lubiłam grać tzw. powabnych kobiet, niesłusznie, ale trzeba było czasu, by to zrozumieć. Bo mówiło się: - Ta się dostała do szkoły teatralnej, bo ładna. Dzielono studentki na ładne i zdolne, a ja wolałam być zdolną.

Czy mam dość pracy? Nie! Z biegiem lat jest coraz więcej umiejętności i możliwości. Przychodzi taki moment w życiu, że idąc na plan czy do teatru, znika stres, a jest przyjemność. Bo ma się wiedzę, doświadczenie, wypracowanych wiele środków wyrazu... Chcę pracować do końca, choć już mniej niż dotychczas.

Chciałabym wesoło zakończyć opowieść o mnie, więc... opowiem o świetnym aktorze Kazimierzu Wichniarzu (†80 l.). Jest ponury czas stanu wojennego. Siedzimy w Teatrze Narodowym, widzimy z okien Grób Nieznanego Żołnierza i zomowców patrolujących ulicę. Nagle pan Kazimierz zwraca się do mnie: - Z tego wszystkiego pani Marzeno jest jedna korzyść. Nie będzie żal umierać.

Powiem krótko, mam czasem podobne myśli, gdy patrzę na zmieniający się świat, chamstwo, agresję...

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki