Taniec z gwiazdami 13. JAGNA MARCZUŁAJTIS wyznaje: Urodziłam się z nartami

2011-09-19 22:00

14 razy zdobywała mistrzostwo Polski w snowboardzie. Jagna Marczułajtis (33 l.) była też mistrzynią świata i Europy. Teraz sportsmenka zwróciła się ku show-biznesowi i polityce. Od roku aktywnie działa w Sejmiku Województwa Małopolskiego, teraz kandyduje do Sejmu. My co niedziela możemy oglądać ją w "Tańcu z gwiazdami". Tylko nam Jagna opowiada, jak wspięła się na szczyty sławy.

>>> TANIEC z GWIAZDAMI 13, odc. 3. KTO ODPADŁ - Kazimierz Mazur i Bianka Żubrowska. Zapis relacji na żywo

Moje dzieciństwo było bardzo intensywne. Trochę inne niż wszystkich dzieci, które po przedszkolu czy szkole bawiły się na podwórkach czy też spędzały czas w domu rodzinnym. Ja i moja siostra wychowywane byłyśmy w bardzo sportowym klimacie.

To oznacza, że po szkole byłyśmy albo na treningach, albo na nartach na stoku. Nasi rodzice byli instruktorami. Więc siłą rzeczy zabierali nas ze sobą i pokazywali nam świat sportowców. Pierwsze narty dostałam już na drugie urodziny. Można powiedzieć, że urodziłam się z nartami na nogach. Ten prezent czekał na moment, kiedy stanę na nogi i będę mogła na nich jeździć. Właśnie z tym kojarzy mi się przede wszystkim moje dzieciństwo - albo z nartami, albo z wycieczkami górskimi w lecie.

Nie znaczy to jednak, że w ogóle nie bawiłam się z rówieśnikami. Moja mama miała aż osiem sióstr, trzy z nich mieszkały w Poroninie. Czasami rodzice podrzucali mnie i moją siostrę do cioć i wtedy wszystkie dzieciaki z rodziny bawiły się wspólnie.

Mama gotowała świetny żurek na serwatce. Miałyśmy sąsiadów, od których przynosiłyśmy mleko. Czasem zdarzało się, że było to mleko prosto od krowy, jeszcze ciepłe z pianką. W drodze do domu potrafiłam wypić litr, a gdy oddawałam bańkę, mama denerwowała się, że mleka jest mało i jej go nie wystarczy. Byłam dobrą uczennicą, choć nie można powiedzieć, że byłam uczennicą grzeczną.

W szkole podstawowej co przerwę biłam się z koleżankami. Były dwie, z którymi prałyśmy się non stop. Mama była wzywana do szkoły. Nieraz podczas naszych bijatyk spadała tablica, coś się przewróciło, stłukło. W kolejnych latach nauki miałam koleżankę, z którą non stop gadałam na lekcjach.

Rozsadzali nas, ale to nic nie dawało, bo liściki, które sobie pisałyśmy krążyły po całej sali. Na wagary też chodziłam, ale dopiero gdy byłam w liceum.

Kary? Niespecjalnie! Rodzice nigdy mnie nie bili. Ale gdy coś zbroiłam i wracałam do domu, zastanawiałam się, co powiedzieć mamie, jak się wytłumaczyć. Z tatą było trochę prościej, przed nim nie czuło się takiego respektu, jak przed mamą. Był bardziej spolegliwy.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki