THE ROLLING STONES 45 lat temu PIERWSZY RAZ zagrali w POLSCE. Nie pozwolili im imprezować w stolicy - ZDJĘCIA

2012-04-13 4:20

Czuliśmy się, jak byśmy nagle znaleźli się w wolnym kraju - tak tamten koncert wspomina Maria Szabłowska (66 l.). 13 kwietnia 1967 roku - ten dzień na zawsze zostanie w pamięci wszystkich miłośników rocka. Ale koncert nie doszedłby do skutku, gdyby nie Andrzej Olechowski (65 l.) i Wojciech Mann (64 l.).

Jak to możliwe, że w epoce głębokiego PRL-u udało się ściągnąć do Polski jeden z najbardziej niepokornych rockowych zespołów? Wszystko zawdzięczamy wizycie dwóch młodych dżentelmenów w Polskiej Agencji Artystycznej "Pagart". To późniejszy minister Andrzej Olechowski (65 l.) i popularny dziennikarz muzyczny Wojciech Mann (64 l.).

- Pagart był firmą wszechwładną i wszechmocną, czyli po prostu monopolistą. Bez Pagartu nikt nie mógł wyjechać na zagraniczny kontrakt. A także nikt z zagranicy nie mógł wystąpić w Polsce - wspomina Mann w swojej książce "Rock Mann, czyli jak nie zostałem saksofonistą". Młodzi dziennikarze Mann i Olechowski dostąpili zaszczytu spotkania się z ówczesnym, legendarnym już dyrektorem Władysławem Jakubowskim.

- Popatrzył na nas przez swoje grube szkła i powiedział: "Napiszcie no mi, kogo by tu warto sprowadzić...". Przekonany o nieograniczonych możliwościach Pagartu zacząłem śmiało od Beatlesów, a dalej wpisaliśmy następnych w kolejności naszych idoli, takich jak The Rolling Stones, The Animals, The Hollies, Gerry and the Pacemakers, Lulu czy Billy J. Kramer - wspomina Mann.

- Jakubowski sprowadził wszystkich poza Beatlesami - mówi nam Olechowski, który nie był wielkim fanem Stonesów. - Przeżyciem były dla mnie koncerty i spotkanie z zespołem The Animals dwa lata wcześniej! The Rolling Stones lubiłem, ale bez przesady. Rozmawiałem więc z nimi w roli dziennikarza muzycznego, a nie wielbiciela - wyjaśnia.

Inaczej koncert zespołu wspomina Maria Szabłowska (66 l.), dziś znana choćby z "Wideoteki dorosłego człowieka".

- Miałam to szczęście, że mój tata miał wejścia i mógł załatwić bilety na ten koncert. Było ich strasznie mało, bo rozchodziły się drugim obiegiem w zakładach pracy - wspomina Szabłowska.

Z koncertu pamięta przede wszystkim Micka Jaggera (69 l.), który śpiewał przebój "Lady Jane" z różą w zębach. - Był spór o to, czy to rzeczywiście była róża, czy jak twierdził kolega, żonkil wyrwany z jakiejś donicy, ale może nie byliśmy na tym samym koncercie - śmieje się dziennikarka. Przy okazji zdradza, dlaczego występy zapowiadał Zbigniew Korpolewski (78 l.). - Lucjan Kydryński (+77 l.), który był wtedy wziętym konferansjerem, odmówił. Stwierdził, że nie chce zapowiadać żadnych szarpidrutów - opowiada.

Po powrocie z koncertu musiała sto razy opowiadać w szkole, jak było i co się działo.

- To naprawdę było wydarzenie. Na ten koncert przyjechali ludzie z innych demoludów. Czechosłowacji, Węgier... Czuliśmy się wszyscy, jakbyśmy nagle znaleźli się w wolnym kraju. Pamiętam, jak wszystkich irytowało to, że przed Rolling Stonesami występowali Czerwono-Czarni. To było dla nas okropne, że musieliśmy ich słuchać. Potem po latach dowiedziałam się, że Rolling Stonesi pożyczyli od Ryszarda Poznakowskiego (66 l.) organy i gdyby nie ci Czerwono-Czarni, to Rolling Stonesi nie mieliby na czym grać - wspomina Szabłowska.

Jednak gościom z Wielkiej Brytanii nie było dane imprezować w Polsce.

- Już wtedy byli bardzo szczelnie chronieni. Podejrzewam, że taki Keith Richards (69 l.) bez trudu dałby się gdzieś wyciągnąć, ale nie doszło nawet do przelotnego kontaktu. Charlie Watts (71 l.) wtedy jeszcze nie kolekcjonował koni, więc nie przyszła nam do głowy myśl, żeby go przewieźć dorożką ze Starego Miasta... - żałuje Mann.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki