"SE": - Był pan pierwszym w Polsce redaktorem naczelnym "Playboya". Jak gej postrzega kobiece ciało?
Tomasz Raczek: - Obiektywnie. Patrzy na nie jak na dzieło sztuki. Dostrzega całe piękno, ale nie ulega podnieceniu. Docenia je i eksponuje, nie mając w tym żadnego prywatnego interesu.
- Jak zmienił się od tamtej pory sposób widzenia kobiety, nagości?
- Dzisiaj nagość kobiety w mediach jest oczywistością, a aktorki ustawiają się w kolejce, prosząc o publikację swoich aktów nie tylko w środku, ale i na okładce, a nawet ulicznych billboardach miesięcznika. Tyle że na billboardach muszą walczyć o miejsce ze zdjęciami... półnagich mężczyzn, bo to oni stali się najgorętszym towarem konsumpcyjnych mediów początku XXI wieku.
- Czy nie kusiło pana, aby po "Playboyu" stworzyć erotyczną gazetę dla gejów?
- To byłoby bez sensu, bo prawie wszystkie pisma dla gejów, które wydaje się lub wydawało wcześniej w Polsce, miały charakter erotyczny. Prawdziwym wyzwaniem dla mnie byłoby stworzenie pisma zawierającego więcej publicystyki - na wzór amerykańskiego miesięcznika "Advocate" - harmonijnie wpisującego się w coraz bardziej różnorodne życie kulturalne nowej Młodej Polski.
- Kiedy zdał sobie pan sprawę ze swojej odmienności?
- To był proces. Zaczął się w czasach szkolnych. W liceum zorientowałem się, że chłopcy podobają mi się bardziej niż dziewczyny. Zajrzałem do książek i przeczytałem, że w okresie dojrzewania jest to naturalne i nazywa się "fazą homofilną". Przyjąłem to wytłumaczenie i czekałem, co będzie dalej. Ale czas mijał, a "faza" wcale mi nie przechodziła. Wręcz przeciwnie. Próbowałem kontaktów z dziewczynami. Przychodziły mi z łatwością, ale nie dawały satysfakcji. Ani psychicznej, ani fizycznej. Wtedy zacząłem sobie zdawać sprawę, że prawdopodobnie moja biologia kieruje mnie w stronę bycia gejem. Nie sprzeciwiłem się jej.
- Jakie podejście do pana seksualności miał Zygmunt Kałużyński (+86 l.), z którym prowadził pan niezapomniane "Perły z lamusa"?
- Zygmunt był lewicowym liberałem. Najwyższą wartością była dla niego wolność. Łatwo więc odgadnąć, że nie miał nic przeciwko mojemu homoseksualizmowi, którego był świadom, choć nigdy wprost o nim nie rozmawialiśmy. Robiliśmy to "zastępczo", dyskutując o filmach z wątkami homoseksualnymi. Był w ich ocenie znacznie bardziej otwarty i akceptujący niż ja. Tak jakby próbował mnie zachęcić do bardziej świadomego i oficjalnego bycia gejem. I dopiął swego: choć w czasie mojego coming outu już go nie było, czułem, że to także jego robota...