Zofia Czernicka: W domu mówiliśmy w trzech językach

2013-11-04 3:00

Osobowość telewizyjna TVP Zofia Czernicka (64 l.) była panienką z dobrego domu. Prócz języka polskiego musiała mówić w trzech językach obcych - tego wymagali rodzice. Teraz dziennikarka tylko nam opowiada o swoim dzieciństwie.

Jestem zodiakalnym Strzelcem, co dokładnie określa mój charakter, temperament i sposób bycia. Urodziłam się 13 grudnia, w piątek, a - jak śpiewała Kasia Sobczyk

-"Trzynastego nawet w grudniu jest wiosna". Dla mnie również. Pochodzę z lwowskiej rodziny, w której ogromną wagę przywiązywano do wykształcenia. Ojciec był rektorem Uniwersytetu im. Marii Curie-Skłodowskiej, mama profesorem pediatrii, również po konserwatorium muzycznym, ojciec mamy chirurgiem, dyrektorem szpitala we Lwowie, a babcia profesorem językoznawstwa i lektorem na uniwersytecie.

Czytaj więcej: Czernicka ma łóżko w łazience

Przed wojną dziadkowie byli majętnymi ludźmi, ale w 1939 r. w czasie ucieczki ze Lwowa z trójką małych dzieci do Polski niczego nie mogli ze sobą zabrać. W pośpiechu zostawili wielki dom, dwa samochody, futra, biżuterię...

Babcia zawsze powtarzała mnie i mojemu młodszemu o dwa lata bratu Bohdanowi (dzisiaj prof. UMCS), że jedyne, w co warto inwestować, to podróże i wykształcenie. I tej zasady przestrzegaliśmy.

Uczyliśmy się zatem muzyki i trzech języków obcych: francuskiego, niemieckiego i angielskiego. Codziennie w naszym domu pojawiała się przemiła Czeszka - pani Petryczkowa, która uczyła nas gry na fortepianie. Z kolei wykładowca francuskiego przychodził wieczorem do rodziców na kolację i rozmawiał z nimi po francusku, na zmianę z innym profesorem od angielskiego.

Z dzieciństwa najbardziej jednak zapadły mi w pamięć wakacje. To był jedyny czas, który spędzaliśmy z rodzicami non stop. Podróżowaliśmy wartburgiem, potem skodą do Bułgarii, Rumunii, na Węgry, a kierownikiem wycieczki była mama. Piękna kobieta, 20 lat młodsza od taty. Poznali się, gdy miała 18 lat, a ojciec 39. Oboje byli nieustannie i obłędnie w sobie zakochani.

Przez całą drogę mama czytała nam przewodniki o miejscach, do których podążaliśmy. Zwykle dojeżdżaliśmy w środku nocy, a bladym świtem już pobudka i zwiedzanie: muzea, zamki, pałace, parki. Potem przed snem ja i brat mieliśmy opowiedzieć o naszych wrażeniach - rzecz jasna w trzech językach, i jeszcze tego samego dnia napisać opowiadanie.

Ta wiedza, którą nam przekazali rodzice, jest bezcenna. Jedyne, czego nas rodzice nie nauczyli, to przebojowość. Dlatego podejmując pracę, nigdy nie pytam za ile.

JUTRO: Mama uważa, że największą moją tragedią była telewizja...

Zobacz: Skrywany dramat Dowbor: Mąż pił, bił mnie i dręczył

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki