Abp prof. Alfons Nossol: Poznałem Papieża na wykładzie o seksie

2014-04-24 7:13

- Kiedy myślę o nim jako świętym, to chciałbym przypomnieć, że świętość to nie jest żadna aureola, ale miłość, która osiągnęła swą pełnię - arcybiskup Alfons Nossol wspomina swojego przyjaciela, Jana Pawła II.

"Super Express": - Jakie to uczucie znać, a nawet przyjaźnić się ze świętym?

Abp prof. Alfons Nossol: - Wie pan, mam nawet takie charakterystyczne zdjęcie, kiedy Jan Paweł II przyjechał na Śląsk, na Górę św. Anny, kiedy wylądował i znalazłem się w jego objęciach. Któż by wtedy przypuszczał, że znajdę się w objęciach świętego?!

- To było w 1983 roku?

- Tak. I kiedy myślę o nim jako świętym, to chciałbym przypomnieć, że świętość to nie jest żadna aureola, ale miłość, która osiągnęła swą pełnię. I Jan Paweł II uczył nas tego, rozbudowując cywilizację miłości, apelując o to do ludzi. Już jego pierwsza encyklika "Redemptor Hominis" była budowaniem cywilizacji miłości.

- Pierwsze spotkanie jeszcze zanim Karol Wojtyła został papieżem?

- Na studiach na KUL. Przyjeżdżał słynny prof. Wojtyła z Krakowa i chodziłem na wykłady.

- Jakie?

- O, tytuł był atrakcyjny: "Próba uzasadnienia katolickiej etyki seksualnej w oparciu o system fenomenologiczny Maxa Schelera". Później przerobił ten tytuł na "Miłość i odpowiedzialność".

Przeczytaj: Ojciec Święty Jan Paweł II uwielbiał kremówki i karpia! ZOBACZ PRZEPIS!

- Jakim był wykładowcą?

- Wykładał esencjalnie, ale intelektualnie, trudno. Na wykład zapisało się ponad 200 studentek i studentów, a do egzaminu dotrwało tylko 4! Ja jako jedyny ksiądz, dwie studentki i jeden student. Pamiętam, że egzamin był dość specyficzny. Gorąco, nie dało się wytrzymać w sali, wyszliśmy do parku. I zaczął ode mnie: ty jako ksiądz powinieneś być odważny, powiedz, proszę, co ci się nie podobało w pierwszym rozdziale moich wykładów. Uznałem, że to niebezpieczne pytanie, ale widząc wahanie, podkreślił, że naprawdę mu na tym zależy.

- I co było kiepskiego w wykładach przyszłego świętego?

- Oj, dużo sobie pozwolił powiedzieć (śmiech). Obok mnie siedziała studentka i ona poprosiła, żeby mogła powiedzieć, co jej się podobało. Później związałem się z nim bardziej bezpośrednio jako swoim mistrzem. Miał też nietypowy sposób pracy.

- To znaczy?

- Przygotowywał się do wykładów, siadając z książkami wieczorem. Pisał, pisał, co pewien czas klękał, brał głowę w ręce i po krótkiej medytacji ponownie siadał pisać. Wziąłem raz dla studentów jego notatki, plik ręcznie zapisanych kartek, i prosił, by uważać, żeby tego nie rozsypać, bo później byłoby to trudne do złożenia. Nie numerował ich, ale oznaczał słowami. Pierwsza strona to było "Te", druga "Deum", trzecia "Laudamus". Cały hymn po łacinie. Kiedy skończył "Te Deum", były hymny "Benedictus", "Magnifica". Później psalmy łacińskie. Pisał i chciało się przejść na kolejną stronę tak, żeby się ta nitka hymnu nie urwała. Przypomniałem mu o tym podczas jednej z nocnych dyskusji w Watykanie, to był taki przykład teologii modlącej się. Nie pamiętał już, że tak kiedyś pisał.

Zobacz też: Cierpienie ma sens. Jezus i Jan Paweł II znajdowali siłę w bólu

- Te spotkania już po latach z papieżem były częste?

- Dość częste. Także w Watykanie. Koncelebrowałem w jego kaplicy, często byłem zapraszany na obiad czy kolację. I wiele, wiele dyskusji, przesiadywałem do wieczora. Chyba zbyt długo, aż niecierpliwił się jego sekretarz Dziwisz, nasz obecny kardynał krakowski...

- O czym były te rozmowy?

- Tematów było wiele, ale szczególnym był ekumenizm. To bardzo leżało mu na sercu. Tak jak zbliżenie z narodami na wschodzie i zachodzie Polski. Bardzo cieszył się ze zbliżenia polsko-niemieckiego. W 1989 wydał swoje orędzie na ten rok: "Poszanowanie mniejszości drogą do pokoju". I właśnie w tym roku miało miejsce pamiętne spotkanie w Krzyżowej.

- To z udziałem premiera Polski Tadeusza Mazowieckiego i kanclerza Niemiec Helmuta Kohla.

- Dokładnie. Odprawiałem tam Mszę Pojednania. I później papież z rodu Lechitów utorował drogę papieżowi z rodu Teutonów, wybierając sobie wcześniej za najbliższego współpracownika kardynała Ratzingera, późniejszego papieża Benedykta XVI. W perspektywie tragicznych wydarzeń II wojny światowej to było bardzo zobowiązujące.

- W tych rozmowach mówił o tym, czego się obawia?

- Oczywiście. Za najgroźniejszą we współczesnym świecie uważał dyktaturę relatywizmu. Jeżeli cywilizacja miłości z nią przegra, to nie będziemy mieli żadnych stabilnych i absolutnych prawd. Prędzej czy później oznaczałoby to koniec ludzkiej godności! A podkreślał, że najprostszą drogą do Boga jest człowiek. Jego boży humanizm i pacyfizm, czynić prawdę w miłości i budować pokój... Dość wcześnie poczułem, że jest w nim obecne coś w rodzaju upersonalnionej świętości.

- W tę niedzielę...

- Dla mnie ta Niedziela Miłosierdzia Bożego będzie naprawdę wielkim wydarzeniem, przybliżając mi jeszcze bardziej zobowiązanie ucznia względem mistrza, żeby pójść tą samą drogą. To naprawdę wielkie szczęście móc zbliżyć się do dwóch tak wybitnych teologów jak Wojtyła i Ratzinger. Dziękuję za to Bogu. Jan Paweł II był moim mistrzem, wiele się od niego nauczyłem. Mam mu wiele do zawdzięczenia.

Polub se.pl na Facebooku