sąd, sędzia, wymiar sprawiedliwości

i

Autor: Wojciech Jargiło wymiar sprawiedliwości

Andrzej Gąsiorowski: Jestem człowiekiem niewinnym

2015-10-12 4:00

"Super Express": - Jeszcze w 2013 roku był pan na listach gończych Interpolu. Andrzej Gąsiorowski: - Przez 23 lata istotnie pozostawałem pod zarzutem zagarnięcia mienia społecznego wielkiej wartości na szkodę "polskiego systemu bankowego" w oparciu o działania publicystycznie nazywane "oscylatorem". Prokuratura uznała zarzut za pozbawiony podstaw prawnych i prawomocnym postanowieniem z 7 lutego 2014 roku śledztwo umorzono i odwołano listy gończe.  

- Dziś może pan już wjeżdżać do Polski swobodnie.

- Tak. Chociaż pierwszy raz przechodząc granicę, czułem się jak krowa przechodząca przez ogrodzenie, które być może odłączono od napięcia, ale ona nie może być tego pewna.

- Do kraju wraca pan jako były, skruszony aferzysta czy jako niewinny człowiek z poczuciem krzywdy?

- Moi przyjaciele, jak przed laty, witają mnie jako porządnego człowieka i ofiarę transformacji. Inni mają do wyboru: postrzegać mnie jako ofiarę, albo jako aferzystę, któremu się upiekło. Zadam panu pytanie. Czy sprawdzał pan kiedyś, jaka jest dokładna definicja słowa "afera"? Otóż "afera" to "kontrowersyjna sprawa w mediach, o dużym zasięgu, mająca wywołać publiczne wzburzenie i dezaprobatę.

- Czyli jest pan aferzystą!

- (śmiech) Jeszcze nie. Może w sensie potocznym, dzięki np. niektórym pana kolegom dziennikarzom - jestem. Zrealizowali ich założenie. Afera zawsze jest medialna, ale to nie jest pojęcie prawne! Ta legenda urosła do niesamowitych rozmiarów. Kiedy zapytać ludzi o Art-B, to automatycznie odpowiedzą, że kojarzy się z aferą.

- Ciążą dziś na panu jeszcze jakieś zarzuty?

- Nie. Jestem człowiekiem niewinnym. Mam nawet zaświadczenie z państwowego rejestru o niekaralności. Wszystkie sprawy zostały umorzone albo wygrane. Zarzuty często były absurdalne, jak "narażenie na straty systemu bankowego" (choć taki podmiot nie istnieje) poprzez kupno samochodu BMW 750il oraz mebli, rzekome narażenie własnej spółki na straty. W czasie gdy Art-B wypracowała w pierwszym roku jej istnienia 23 miliony dolarów zysku, od którego zapłacono wielomilionowe podatki!

- Zarzucał to też likwidator.

- Od 1992 roku do dziś, przez 23 lata, firma Art-B jest likwidowana. Przez jednego człowieka - Jerzego Cyrana, byłego wiceprezydenta Katowic z czasu stanu wojennego. Osobę współodpowiedzialną za masakrę górników w kopalni "Wujek". Przez te 23 lata "likwidował" Art-B, uzyskując w wyniku tego miliard złotych! To najlepsza praca pod słońcem.

- W swoim czasie głównym zarzutem był oscylator.

- Odczarujmy wreszcie ten oscylator! To doskonały efekt socjotechniki stosowanej od dwóch dekad. I właściwie jedyny, medialny zarzut, z którego nie można się było oczyścić.

- Dlaczego?

- Bo najpierw trzeba było siedzieć w areszcie wydobywczym na Rakowieckiej. To rozwiązanie nie dawało szansy na obronę dobrego imienia, przemyślenie zarzutów. Czy sama prokuratura wierzyła, że po 20 latach wciąż istnieje w naszej sprawie np. możliwość mataczenia? Po co areszt?! Przecież mogłem odpowiadać z wolnej stopy.

- To o co chodziło?

- Właśnie. W ostatnio wydanych książkach trafiłem na informację, że prowadzący naszą sprawę gen. Wiktor Fonfara i płk Adam Dębiec prowadzili też sprawę FOZZ. Później sprawą Art-B, FOZZ, jak i rozpracowaniem braci Kaczyńskich zajęła się komisja Lesiaka. Po latach widać, że sprawę FOZZ prowadzili tak, żeby sądzić, ale nikogo nie skazać. Sprawę Art-B tak, żeby nas łapać, ale nigdy nie złapać.

- Bagsika skazano.

- Ale nie za oscylator! Chodziło o ustawienie nas w roli symbolu winnych niepowodzenia reform. To tak, jakby winić ziarnko piasku o skutki trąby powietrznej. Absurd.

- Bagsika skazano za działanie na szkodę spółki Art-B.

- Przecież my mieliśmy 100 proc. udziałów w tej spółce. Jednym z zarzutów wobec Bagsika było nawet to, że dokonał zakupu na rzecz Art-B obligacji Skarbu Państwa! Wszystkie te zarzuty były kuriozalne.

- Wróćmy do słynnego oscylatora. Z grubsza polegał na lokowaniu tych samych pieniędzy w wielu bankach i zarabianiu na ich oprocentowaniu.

- Otóż nie tych samych pieniędzy. To kreacja mediów. Podobnie jak "podwójnie oprocentowane" czeki lub depozyty. Tyle że czeki nie mogą być oprocentowane. Mogą być tylko depozyty.

- Dobrze, zatem depozyty.

- Ale oscylator też nie oprocentowywał ich wielokrotnie, bo depozyt może być oprocentowany tylko raz w danym banku. Bank płaci odsetki od zdeponowanego kapitału, który zaksięgował. Od tego momentu czek przestaje mieć wartość operacyjną. I wie pan, ile banków zgłosiło się jako poszkodowanych przez nas?

- Ile?

- Ani jeden! Bo to banki stosowały oscylator. Według biegłych prokuratury oscylator był korzystny zarówno dla Art-B, jak i banków. Brały od nas pieniądze i deponując je w banku centralnym, mając za to 40 proc. i dodatkowo bezpłatny kredyt techniczny na 0 proc.! Polska nie miała pieniędzy, a każdy dolar zarobiony za granicą i lokowany przez nas w bankach oznaczał możliwość 10 dolarów kredytu na rynek, dla firm i ludzi. Wtedy było zresztą aż 1800 banków, to nie były dzisiejsze czasy. Oscylator nie był i nie jest nielegalny.

- Był nieetyczny.

- W biznesie i prawie takie określenie nie funkcjonuje. Był zgodny z obowiązującym prawem. Nie ma ani jednego kraju na świecie, gdzie operacja oscylatora byłaby określona jako sprzeczna z prawem. Cała ta "afera" to socjotechnika. Oscylator Art-B był znany Kancelarii Prezydenta, premierowi, NBP, ministerstwom, skarbówce, NIK, wszystkim bankom. Z danych ministerstwa wynika, że ponad 15 tysięcy podmiotów płaciło podatek dochodowy od zysku z oscylatora!

- To dlaczego ścigano tylko was?

- Wygodny mit. Taki jak ten o naszej ucieczce, choć żadnej nie było.

- Jak to nie było? Wyjechaliście, niektórym prokuratorom bardzo was tu na miejscu brakowało, nie chcieliście wrócić.

- To był planowany, coroczny wyjazd z rodzinami. Rok wcześniej byliśmy w Kostaryce. Teraz planowaliśmy Izrael. I nigdy nie unikaliśmy kontaktu z prokuraturą! Unikaliśmy kontaktu z aresztem na Rakowieckiej.

- Mówi pan, że to nie ucieczka, ale granicę zamknięto.

- Wyjechaliśmy niemal z honorami ze strony służb! Dopiero później zamknięto za nami granicę. Wszyscy wszystko dobrze wiedzieli. Zabezpieczono przyjazd naszych rodzin. List gończy uruchomiono po 90 dniach.

- Dlaczego?

- Stworzenie mitu facetów unikających poniesienia konsekwencji i odpowiedzialności karnej. Jednocześnie zamknięcie normalnej drogi procesowej i możliwości obrony z wolnej stopy. Uniemożliwienie nam ingerencji w proces rabunkowej likwidacji firmy Art-B.

- OK, z oscylatorem prokuratura zorientowała się, że oscylator nie był nielegalny. I zarzuciła wam czeki bez pokrycia.

- Nie zorientowali, ale wiedzieli od początku. I nie ma czegoś takiego jak czek bez pokrycia...

- Jak to nie ma?! Jest za to nawet kara...

- To jest pojęcie używane w bankowym slangu, a nie prawne. Czek to jest zobowiązanie, że zapłacę pieniądze. Jeżeli nie mam ich w danym momencie, to jeszcze nie ma przestępstwa! Nasze czeki były wtedy "potwierdzone", czyli gotówkowe. Żeby je dostać, musieliśmy mieć pokrycie, bo były księgowane jako gotówka!

- Dlaczego zatem to Bagsik i Gąsiorowski, a nie banki lub 15 tysięcy innych, razem z Grobelnym i Gawronikiem, pozostali w pamięci jako aferzyści?

- Razem? Nigdy nie byliśmy z nikim razem. Razem byłem z Bagsikiem i z Art-B. Taka generalizacja to sprawka decydentów z tamtego czasu. Z powodu Art-B powstał nieformalny "komitet inkwizycyjny". W jego składzie znalazł się wiceminister finansów Kawalec, pułkownik UOP Adam Dębiec, prokurator Radomski i przedstawiciel NBP. I oni formowali tę nową rzeczywistość. Nie było jakichkolwiek podstaw prawnych do powstania i działalności tej nieformalnej grupy zajmującej się eksterminacją jednej firmy!

- Dobrze, ale dlaczego akurat wami?

- W książce "ONA - za kulisami III RP" były premier Jan Krzysztof Bielecki stwierdza: "To my wykończyliśmy Art-B - najpierw operacyjnie, a potem wszelkimi środkami prawnymi". Zawsze wydawało mi się, że kolejność powinna być chyba odwrotna...

- Pan podobno sam sprowokował Bieleckiego do reakcji, bo głośno pochwalił się oscylatorem podczas konferencji o zakupie Ursusa.

- Było nieco inaczej. Zapytał mnie, skąd wzięliśmy pieniądze na zakup całej produkcji traktorów. Uznałem, że premier jest ekonomistą, więc trzeba uzasadnić. Zgodnie z prawdą ujawniłem, że wykonujemy wiele operacji finansowych. Skupiłem się na tzw. oscylatorze. I to był początek. Bielecki i jego otoczenie uznało, że jesteśmy dla nich niebezpieczni.

- Dlaczego?

- Bo robiliśmy to, co powinno było robić państwo! Odbudowywaliśmy przemysł, budowaliśmy grunt dla inwestycji zagranicznych, uruchomiliśmy eksport. A oni - nic! U nas wrzało od kontraktów, a u nich tylko pusta gadanina! Mieliśmy wtedy już 22 miliardy dolarów obrotu. Uznano, że jakaś grupa ludzi oprócz nich nie powinna mieć pomysłu na nieograniczoną akumulację kapitału rzędu miliarda dolarów. Były też oczywiście różne inne grupy wpływów, które były nam przeciwne. Ale Art-B to nie był duet Bagsik - Gąsiorowski, tylko 400 świetnych polskich menedżerów.

- A nie było tak, że kogoś sprowokowała wasza ostentacja? Zwłaszcza ostentacja Bogusława Bagsika, te obrazy, awantury...

- Awantur nie było. Czy Bagsik kupiłby Picassa, czy nie, czy Meir Bar wyrzuciłby siebie albo telewizor przez okno do basenu, czy nie, niczego by to nie zmieniło. Zaniepokojenie wzbudziły te miliardy dolarów obrotu. Bagsik był i jest genialnym człowiekiem, przerastał tamtą epokę. Gdyby urodził się 20 lat później, byłby szanowanym i niekwestionowanym autorytetem w biznesie.

- A jednak siedział. Był zarzut o pranie pieniędzy...

- Bagsik stał się ofiarą własnego mitu. Siedział, ale z jakiego powodu? Bo jego pełnomocnik, śp. mecenas Mirosław Brych, w trakcie rozprawy był na dializie po utracie obu nerek! Bagsik uznał, że wszystko trwa zbyt długo i postanowił bronić się sam. A procedury sądowe nie są zajęciem dla amatorów.

- Wystąpił pan do Trybunału Europejskiego przeciwko Polsce?

- Nigdy i w żadnej formie nie wystąpiłem przeciwko mojej ojczyźnie. Co najwyżej przeciwko wymiarowi sprawiedliwości. Ułomni, chciwi ludzie to jeszcze nie Polska. I nasz wymiar sprawiedliwości przegrywa w Strasburgu większość spraw. W 2012 roku złożyłem wniosek o przeciwdziałanie przedłużania procedur postępowania w mojej sprawie karnej. Nie może być tak, że jako obywatel przez 25 lat jestem zawieszony w swoich prawach do obrony!

- Skoro czuje się pan niewinny i sporo stracił, to będzie pan skarżył polskie państwo o odszkodowanie?

- Nie chcę żyć z metką człowieka, który "uciekł i mu się udało". Nasza sprawa na szczęście obrosła w dokumenty. 600 tysięcy stron. Nie ma tam znamion przestępstwa. Być może te osoby fizyczne i prawne same zaproponują zadośćuczynienie. Głównie moralne.

- Już to widzę. Czuje pan stratę, to musi ją sam wycenić.

- 25 lat zniesławiania i upokarzania mnie, odium na skalę światową na mnie i mojej rodzinie... Art-B działało 24 miesiące. 3000 firm w 50 krajach. Wartość kontraktów to ponad 1 miliard dolarów. Obrót 22,5 miliarda dolarów za rok 1990-1991. Aktywa 120 milionów dolarów, zysk netto 30 milionów dolarów. Straciłem bardzo wiele. Niech ktoś kompetentny to kiedyś obliczy i oszacuje. I wtedy będzie wiadomo. Na razie się na tym nie skupiam.

Zobacz: Cezary Kaźmierczak: Zmusić korporacje do płacenia w Polsce