Andrzej Gwiazda: Te dokumenty mogą być szokujące, ale nie muszą

2016-02-18 3:00

Po przeszukaniu willi żony Kiszczaka i zabezpieczeniu dokumentów SB przez IPN.

- To, że w prywatnym posiadaniu Kiszczaka znalazły się dokumenty dawnej SB, nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem. Zaskoczeniem byłaby odwrotna sytuacja. Wiadomo, że oficerowie SB sprywatyzowali i magazynowali takie papiery. Kiszczak, robiąc prywatne archiwum, robił to z jakąś myślą, zatem te dokumenty mogą być dość istotne. Choć na razie to tylko spekulacje. Nie wiem jednak wcale, czy poznamy wszystkie te dokumenty. Kiszczak powiedział kiedyś, że on może ujawnić 100 nazwisk, których dokumenty wywołałyby polityczne trzęsienie ziemi.

Wiemy, że polska procedura lustracyjna była niesłychanie kulawa. Historycy wykazują, że od wielu istotnych agentów wcale nie wymagano podpisania dokumentów o współpracy, przyjmowane korzyści nie były kwitowane, a często nie były to nawet pieniądze. Stąd niektóre te dokumenty mogą być szokujące, ale wcale nie muszą.

Część akt na pewno zniszczono, ale tam robiono kopie w trzech egzemplarzach. Losy dwóch kopii są znane, ale trzeciej nie. I jeżeli w swoim czasie w Moskwie za kryzysowych czasów można było kupić kilogram wzbogaconego uranu za kilka tysięcy dolarów, to ile mogły w tamtych czasach kosztować kopie polskich akt?

Widzę, że główne zainteresowanie kieruje się na sprawę Wałęsy. Tymczasem w sprawie Wałęsy nie dowiemy się raczej niczego nowego. Wszystko, co najważniejsze, już wiemy. Wiemy, że od 1970 roku był sterowany przez SB i to, co się działo później, było opisane w książce panów Cenckiewicza i Gontarczyka. Publiczne zainteresowanie mogłyby wzbudzić jakieś SB-eckie nagrania obyczajowe dotyczące Wałęsy. Bezpieka podobno je miała, ale czy je zniszczono, czy przetrwały? To byłoby coś, co w powszechnym odbiorze chyba mocniej uderzyłoby w Wałęsę jako "wzór moralności" niż nawet to, co było z SB.

Ciekawe mogą być dokumenty dotyczące przygotowań do okrągłego stołu. Pamiętam, jak Kiszczak w wywiadzie dla jednego z tygodników przypomniał, że czołówka PZPR (a nie bezpieka, to podkreślmy) nie zgadzała się na udział w obradach np. Michnika i Kuronia. Jako powód podał, że "zostali kiedyś uznani za wrogów, a później już tylko dokładano, ale nikt nie czytał akt - a ja akta przeczytałem i się zgodziłem". Tego, co on wyczytał, nie znaleźliśmy przecież w aktach, które pokazano do tej pory. Czy się zachowały akurat u Kiszczaka w domu? Nie wiem. W końcu Michnik bez żadnej kontroli spędził w tych archiwach miesiąc.

Zobacz: Semka: Merkel niewolnicą swojego wyboru