Andrzej Halicki: Schetyna może być skuteczny, niekoniecznie będąc ministrem

2011-11-12 3:00

Nie zakładajmy, że Grzegorz Schetyna nie może być skutecznym politykiem, niekoniecznie piastując stanowisko ministra. W jakiej roli będzie się sprawdzał teraz, jest pytaniem do premiera i posła Schetyny.

"Super Express": - W pierwszym głosowaniu na wicemarszałków nie poparł pan Wandy Nowickiej, podobnie jak wielu kolegów z PO. Dlaczego?

Andrzej Halicki: - Zareagowałem na żenujący spektakl i sposób zachowania się pani Nowickiej w dniu otwarcia Sejmu. W pierwszym odruchu trudno było ją poprzeć. Dobrze, że nastąpiła pewna refleksja. Janusz Palikot przeprosił i ugrupowania, które uzyskały poparcie w wyborach, mają swoich reprezentantów w prezydium.

- Premier Donald Tusk musiał jednak przybyć do Sejmu, pogrozić palcem i kazać ją poprzeć?

- Nie musiał przybywać, gdyż był na miejscu. I nie groził, ale udało się wymusić na partii Palikota pewną refleksję i zmianę stylu. Nie można się zgadzać na anarchizację i zaniżanie poziomu debaty publicznej. Nawet, jeżeli przynosi to zainteresowanie mediów.

- Pojawił się pomysł odwołania wicemarszałek Nowickiej z prezydium Sejmu. Platforma poprze ten wniosek?

- Nie sądzę, żeby do tego doszło. Oczekujemy jednak wyjaśnienia postawionego publicznie zarzutu.

- Chodzi o sugestię, że Wanda Nowicka znajduje się na "liście płac" firm produkujących środki antykoncepcyjne oraz narzędzia używane przy aborcji.

- Tak, to powinno być wyjaśnione. Choć jak rozumiem chodzi raczej nie o to, że sama pani Nowicka była finansowana, ale o jej organizację. Nie wiem, w jaki sposób dysponowała tymi środkami, ale społeczeństwo powinno być o tym poinformowane.

- To sprawmy, żeby społeczeństwo było poinformowane także w innej sprawie. Czy to koniec kolejnej wojny na górze w PO? Donald Tusk pogodził się ze Schetyną?

- Platforma jest otwartą partią, która różni się wewnętrznie. Dowodem była choćby szeroka oferta dla wyborców. Wojna jest nam obca, a to, o czym pan mówi, to właśnie różnice. I potrafimy się spierać inaczej niż inne partie.

- Czyli premier nie wyrzuci Schetyny z partii. Z kilkoma politykami, których nie ma już w PO, różnił się jakby mniej pięknie...

- Nikt nikogo nie wyrzuci. Ta wymiana myśli jest zawsze otwarta. Media lubią pisać o "wojnie", ale spór na poziomie nie jest problemem, tylko wartością.

- Zapytam inaczej: czy tej wartości, jaką są kłótnie wewnątrz Platformy, jest dzisiaj nieco mniej?

- To takie pytanie między wierszami o personalia, o pewien konsensus. Naprawdę poczekajmy kilka dni i wszystko będzie wiadomo.

- Będzie równie dobrze jak niegdyś? Premier Tusk znów zacznie grać ze Schetyną w piłkę? Kiepsko gra się w piłkę samemu...

- Polityka jest też grą zespołową i źle się gra samemu. I politycy PO potrafią odłożyć ambicje personalne na bok, w imię rzeczy ważniejszych. Po ponownie wygranych wyborach wiemy, jaka odpowiedzialność na nas ciąży. Choć rozumiem, że dla mediów te personalia są istotne.

- Dla wyborców chyba też. Poza tym to premier podrzucił temat Schetyny, mówiąc, że "aspiruje do roli lidera wewnętrznej opozycji". Przesadził?

- To zostało mocno przerysowane. Media przytaczają tylko połowę cytatu z premiera. Przypomnę, że to zdanie kończyło się stwierdzeniami o koniecznej współpracy wszystkich osób ze sobą. Przy współpracy ten spór nie jest zresztą czymkolwiek złym.

- Grzegorz Schetyna zbierał dobre oceny jako szef MSWiA. Później dobre oceny jako marszałek Sejmu. Czy to nie dziwaczny sygnał, kiedy partia nie proponuje piastowania stanowisk komuś, kto się sprawdza?

- Nie zakładajmy, że Grzegorz Schetyna nie może być skutecznym politykiem, niekoniecznie piastując stanowisko ministra. W jakiej roli będzie się sprawdzał teraz, jest pytaniem do premiera i posła Schetyny.

- Publicyści cytują posłów PO, którzy mówią, że premier Tusk wybija frakcji Schetyny zęby. "Górną jedynką" Schetyny miał być Rafał Grupiński i podobno premier robi go szefem klubu, przeciągając na swoją stronę...

- Nikt nikomu niczego nie wybija. Cieszę się z niemal jednomyślnego wyboru na szefa klubu posła Grupińskiego. To on był koordynatorem pracy rządowo-parlamentarnej nad wieloma ustawami. Świetnie się w tym sprawdzał, choć nie była to praca tak spektakularna. To nie jest ani przeciąganie, ani rozgrywanie podziałów. To docenienie tej pracy.

- No dobrze. W takim razie za co doceniono stanowiskiem wicemarszałka Cezarego Grabarczyka, byłego już ministra infrastruktury?

- Ta rekomendacja całej Platformy wynika z kompetencji. Grabarczyk jest prawnikiem, osobą doświadczoną. Był dobrym ministrem. Dziwne pytanie pan zadaje.

- Bo ja wiem czy dziwne? Skoro ktoś był dobrym ministrem, to naturalne byłoby, żeby pozostał w rządzie. Premier mówi, że dobrym ministrem jest Jacek Rostowski. I chce go nadal na stanowisku. A nie mówi, że musi opuścić rząd.

- Ależ to tak nie działa. Każda partia ma swoje okresy przegrupowania, wynikające z nowych okoliczności i strategii na kolejne lata.

- A nie należałoby przyznać, że jest to żółta kartka od wyborców i premier posłuchał ich głosu? W wyborach ministra Grabarczyka przeskoczył nawet poseł Godson, z rocznym doświadczeniem w Sejmie!

- Premier rekomendował to posunięcie władzom i posłom PO w zupełnie inny sposób, niż pan to opisuje. To wynika z oceny potrzeb, jakie mamy w danej chwili odnośnie kompetencji tych osób.

- Nowa strategia oznacza, że weźmiecie się do śmiałych reform? Oczekuje tego od was wielu wyborców. Czy znów "woda w kranie"?

- Wbrew pozorom w pierwszej kadencji takich zmian było sporo. Mamy jednak świadomość ogromnych oczekiwań i chcemy osiągnąć efekt skoku cywilizacyjnego. Wiemy, że w tym procesie nie możemy się zatrzymać. Zarazem nie możemy popełnić błędu i przesadzić. Musimy się wystrzegać pokus, które polegałyby na spełnieniu zbyt wielu oczekiwań naraz. Nie na wszystko Polskę jeszcze stać.

- Dziś pozycja PO jest w parlamencie silniejsza niż kiedykolwiek. Nie jesteście już skazani wyłącznie na PSL. Kiedy pytano was np. o KRUS, przez lata sugerowaliście, że nie da się, bo koalicjant. Teraz się da.

- Koalicja PO i PSL jest już sprawdzonym małżeństwem, funkcjonującym nie od 4, ale od 7 lat, z czasów wyborów samorządowych czy do Europarlamentu. Możemy sobie zaufać. Może pana "zmartwię", bo pewne działania, które już przeprowadziliśmy w KRUS, były ważniejsze niż jakaś rewolucja. Te mniej spektakularne, ale konsekwentne działania przyniosą kilka miliardów złotych do budżetu.

- Nie będzie już taksówkarzy będących formalnie rolnikami?

- Uszczelniliśmy system, wyeliminowaliśmy obejmowanie KRUS osób, które rolnikami nie były, a miały choćby gospodarstwa jednohektarowe. Odcięliśmy od tego ubezpieczenia producentów rolnych. To zresztą niejedyne zmiany. Nie zapominajmy też, że Polska ma jeden z najzdrowszych budżetów w Europie, nawet w porównaniu z najsilniejszymi gospodarkami.

- Zaraz, zaraz... Dwa dni temu komisarz UE Oli Rehn napisał do pięciu krajów list, w którym zapowiada przyjrzenie się budżetowi. Ma pretensje, że Polska nie ograniczyła deficytu, tak jak obiecała.

- Spokojnie. Przecież budżet na przyszły rok będziemy dopiero uchwalać. Pewne założenia już są, ale nie chcę zastępować tu Ministerstwa Finansów. Mam jednak pewność, że ocena Unii jest dobra, a minister Rostowski został nieprzypadkowo uznany za najlepszego ministra finansów w Europie. Nawoływał do większej roztropności. Polska trzyma inflację w ryzach, ma stały wzrost gospodarczy, wzrost produkcji przemysłowej, przyrost miejsc pracy.

- O ministrze Rostowskim mówiono też, że na Zachodzie nawoływał do roztropności i oszczędności, a w Polsce zwiększał zadłużenie.

- Nie zgadzam się z tą tezą. Mamy dziś mniejszy deficyt, niż zakładaliśmy rok temu. Reforma OFE pokazała, jak ważne działania podjęliśmy. Przypominam wszystkim, którzy sprzeciwiali się decyzjom rządu o OFE, że okazały się korzystne. Mamy dobre wykorzystanie środków unijnych. I polski budżet może być określany jako zdrowy. Co więcej, zapowiedzi ministra Rostowskiego są raczej ostrożne.

- Przedstawił jeden z wariantów budżetu, w którym obok cięć przewiduje podnoszenie podatków ze względu na kryzys. Spodziewacie się czterech lat chudych?

- To, że sytuacja jest dość komfortowa na tle Europy, nie oznacza, że nie trzeba przygotowywać się też na gorsze warianty. Minister Rostowski jest politykiem, który woli nawet planować działania zaniżając pewne dane i oczekiwania, niż później mieć problem.

- W ostatniej kampanii obiecywaliście jednak dużo mniej niż przed laty. Doświadczenie wynikające ze sprawowania rządów? Czy też obawiacie się kryzysu, wiedząc coś, czego ludzie jeszcze nie wiedzą?

- Przesądził realizm i odpowiedzialność. W kampanii, ale i w poprzedniej kadencji brakowało rzetelnej debaty ekonomicznej. Minister Rostowski nie miał w opozycji partnera, nawet jeżeli organizowano dyskusje w parlamencie. Mówię to z przykrością, bo takie spotkania powinny być merytoryczne, z pożytkiem dla wszystkich. Co do budżetu, to nie ma czego komentować. Budżet przyjmuje się jeden - i jaki będzie, dopiero zobaczymy.

- W exposé premiera Tuska było, różnie licząc, od 70 do nawet 200 obietnic. Teraz w kolejnym bardziej obieca nam drugą Irlandię czy raczej będzie straszył, że tylko dzięki niemu unikniemy drugiej Grecji?

- Pewnie nie będzie podobne, bo sytuacja jest kompletnie inna. Wyzwania są jednak podobne jak przed laty. Po czterech latach rządów PO mamy jednak dość niepowtarzalną stabilizację i gospodarczą, i polityczną. Nie spodziewam się więc szczególnego straszenia. Zapewne odpowie na oczekiwania zmian. Choć nie może zupełnie pominąć okoliczności od Polski niezależnych, jak choćby kłopotów w strefie euro.

Andrzej Halicki

Poseł PO, szef mazowieckiej Platformy, uchodzący za "schetynowca"