Dmitrij Głuchowski

i

Autor: Andrzej Lange Dmitrij Głuchowski

Dmitrij Głuchowski: Rosja to horror, od którego nie można się oderwać

2017-08-22 4:00

- Nie sądzę, żeby takie ekscesy jak Krym czy Donbas miały się powtórzyć - mówi znany rosyjski pisarz.

"Super Express": - Literatura rosyjska zawsze karmiła się autorytarną polityką i problemami społecznymi. I dziś rosyjski pisarz nie ma chyba powodów do narzekań, prawda?

Dmitrij Głuchowski: - Zdecydowanie. Mam zresztą wrażenie, że pojawia się przede mną unikalna szansa. Wzrost faszyzmu w przedwojennych Włoszech czy Niemczech znaliśmy tylko z podręczników. Żyjąc dziś w Rosji, na bieżąco można śledzić to, jak państwowa machina propagandowa zmienia umysły i świadomość ludzi oraz jak ci ludzie z ogromną łatwością znów oddają się w ręce ideologii. Zadziwiające, z jaką łatwością się to dokonuje. Jest to z jednej strony przerażające, ale jednocześnie niezwykle ciekawe. Sytuacja społeczno-polityczna Rosji jest jak najstraszliwszy horror, od którego nie możesz się oderwać.

- Kiedy w 2008 roku wybuchała wojna w Gruzji, akurat byłem w Rosji. Pamiętam reakcję moich rosyjskich znajomych, którzy z dnia na dzień stali się wojującymi nacjonalistami, którzy przekonywali mnie, że tych Gruzinów Rosjanie zgniotą jak karaluchy. Dzisiejsza propaganda, która na nacjonalistycznej nucie zdobywa serca i umysły ludzi, łatwo trafiła na żyzną glebę?

- Coś w tym jest. Kiedy Rosja anektowała Krym i cała ta propaganda się rozkręcała, akurat pisałem "Metro 2035", w którym pełnymi garściami czerpałem z otaczającej mnie rzeczywistości. Składają się na nią dwie emocje. Z jednej strony nostalgia za czasami imperium, w czym Rosja, oczywiście, nie jest wyjątkowa, bo towarzyszy ona każdemu państwu, które kiedyś było potęgą. Co może charakterystyczne dla Rosji to fakt, że to imperium, które rozpadło się najpóźniej.

- Mam wrażenie, że Rosjanie niespecjalnie mieli czas, żeby tę traumę przepracować.

- To prawda. W latach 90. jako społeczeństwo wszyscy byliśmy zajęci głównie tym, żeby jakoś przeżyć w warunkach permanentnego kryzysu, a państwo zajmowało się wtedy przede wszystkim utrzymaniem jedności terytorialnej, prowadząc choćby wojnę w Czeczenii. W pierwszej dekadzie XXI w. przyszły lepsze czasy i ludzie zajęli się dorabianiem. W końcu, jak w hierarchii potrzeb Maslowa, najpierw trzeba było zaspokoić podstawowe potrzeby życiowe, potem zadbać o własne bezpieczeństwo, by w końcu przyszedł czas na realizację potrzeby szacunku i uznania. Kiedy wreszcie pojawiły się nadwyżki finansowe w domowych budżetach, ludzie zaczęli tęsknić za imperialną przeszłością i pojawił się popyt na odrodzenie potęgi państwa.

- Wiecznie zakompleksiona wobec Zachodu Rosja próbuje się z tych kompleksów leczyć na Ukrainie?

- Kwestia Krymu przyszła Putinowi z taką łatwością, ponieważ wyrażała tę potrzebę społeczną. Oczywiście, żadnego imperium Putin nie odbudował, ale dał Rosjanom poczucie, że z ich krajem trzeba się liczyć. I tu pojawia się kolejny element całej tej nacjonalistycznej układanki Kremla - trzy pokolenia Rosjan, których ukształtował Związek Radziecki, wychowywało się w duchu braku zaufania do Zachodu, ale także w poczuciu moralnej wyższości wobec niego. Tak więc ma pan rację - podglebie dla tego, czym dziś stała się Rosja, było i tylko czekało, aż ktoś zasieje w nim odpowiednie ziarno propagandy.

- Nie wszyscy to jednak kupili.

- Tak, kontestują to, oczywiście, część klasy średniej i inteligencja. U tej ostatniej potrzeba szacunku i uznania wyrażała się nie we wspieraniu neoimperialnej polityki władzy i w pretensjach do rządzących. Chciała, żeby władza przestała ją ignorować, a zaczęła się przed nią tłumaczyć. Domagała się przejrzystości życia społecznego i modernizacji. Ani jedno, ani drugie nigdy w putinowskiej Rosji się jednak nie objawiło.

- I zamiast kontraktu z tą częścią społeczeństwa mamy coraz większe przykręcanie śruby.

- Tak, zaczęło się to od wielotysięcznych demonstracji w Moskwie, które przeraziły Putina. Ulica to bowiem dla niego ostatnia niekontrolowana zmienna w systemie politycznym. Zresztą od pierwszego Majdanu to sfera, która zawsze była przyczyną ostrej paranoi reżimu Putina, która przybrała na sile po drugiej rewolucji na Ukrainie. Żeby zrozumieć doniosłość tego wydarzenia, trzeba wyjaśnić, że ten sąsiedni kraj od lat 90. zawsze był lustrem, w którym się Rosjanie przeglądali. Kiedy więc Putin zobaczył, że na Ukrainie, która jest swego rodzaju alternatywną Rosją, kolejny raz zwycięża ulica i zmiata lojalny wobec niego reżim, poczuł, że rosyjska ulica może zmieść i jego. Stąd zaostrzające się represje pod adresem tych, którzy próbują wychodzić na ulice rosyjskich miast, by kontestować władze Putina.

- Jak długo jeszcze Putin jest w stanie utrzymać się u władzy? I czy to nie będzie groźne dla sąsiadów? Bo przecież długo tego neoimperialnego statusu nie da się ciągnąć, a na kupowanie poparcia ludzi jest coraz mniej pieniędzy. Może odpowiedzią na kryzys poparcia będzie jakaś ponowna agresja zewnętrzna?

- Myślę, że Putin wcale nie myśli o emeryturze. Co by o nim nie mówić, jest w dobrej formie i myślę, że spokojnie z 10 lat może jeszcze porządzić. A czy jego sąsiadom coś grozi? Putin nie jest szaleńcem i poparcia społecznego będzie szukał nie w kolejnych podbojach terytorialnych, ale zaostrzając retorykę wewnętrzną. Rozumie zresztą, że dzisiejsza Rosja zbyt jest zależna od Zachodu, aby pozwalać sobie na dalsze zrażanie go do Rosji. Nie sądzę więc, żeby takie ekscesy jak Krym czy Donbas miały się powtórzyć. Wiem, że czasami zdarza się, iż naszych sąsiadów dotykają konsekwencje wewnętrznych problemów Rosji - Ukraina przekonała się o tym wyjątkowo boleśnie - ale jeśli ktoś będzie płacić cenę za utrzymanie się Putina u władzy, to nie Polacy czy Litwini, ale rosyjskie społeczeństwo, a już na pewno te jego części, które Kreml wytypuje do roli wrogów wewnętrznych.

Zobacz: Prof. Kazimierz Kik: Zawiodła administracja, nie rząd

Przeczytaj też: Mirosław Skowron: Opresyjna, europejska dzicz

Polecamy: Prof. Genowefa Grabowska: Takie pomysły zawsze przegrają z realiami życia