Dr Jan Sowa

i

Autor: Tomasz Urbanek

Dr Jan Sowa o triumfie populizmu: Tysiącletniej Rzeszy nie będzie

2016-12-06 3:00

Liberałowie zawiedli, a konserwatyści nie mają recept – dr hab. Jan Sowa, socjolog i kulturoznawca, o triumfie populizmu dla "Super Expressu": "Tysiącletniej Rzeszy nie będzie"

„Super Express”: – Wybory prezydenckie w Austrii i referendum we Włoszech to kolejne akty dramatu pt. „Widmo populizmu krąży nad Zachodem”. Austria się przed nim obroniła. Włochy nie. Wielu ma poczucie, że świat ostatecznie wypadł z formy, a historia zamiast się skończyć, nagle przyspieszyła. Rzeczywiście coś z tym światem jest nie tak? Czy to jedynie jeremiada liberalnych elit, które – cytując naszą prawicę – nie mogą się pogodzić z tym, że granat oderwał je od koryta?

Dr hab. Jan Sowa: – Na pewno nie jest to pierwszy raz w historii, kiedy mamy do czynienia z falą populizmu. Obserwowaliśmy ją pod koniec XIX w. w USA. Różne ruchy populistyczne triumfowały w Ameryce Łacińskiej, a w Europie dochodziło do populistycznych korekt.

– Trudno jednak wskazać moment, kiedy ten populizm objawiał się tak masowo w tylu różnych miejscach jednocześnie.

– Rzeczywiście, i to, co jest ciekawe i nowe w obecnej sytuacji, to fakt, że populizm tak dobrze umościł się w krajach niesłychanie rozwiniętych. Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania to przecież awangarda nowoczesności, kapitalizmu i przemian modernizacyjnych. Parafrazując frazes lubiany przez liberałów i konserwatystów, można powiedzieć, że rewolucja kapitalistyczna zjada własne dzieci.

– W jakim sensie?

– Nie jest, moim zdaniem, przypadkiem, że kraje, w których neoliberalizm zaznaczył się najmocniej – oprócz USA i Wielkiej Brytanii to Europa Środkowo-Wschodnia sformatowana przez tę doktrynę – mamy do czynienia z największymi erupcjami populizmu. To efekt wielu złych polityk neoliberalnych, które dotknęły bardzo wielu ludzi.

Co ciekawe, USA i Wielka Brytania to kraje, które swego czasu oparły się bakcylowi komunizmu. Co się zmieniło, że obecnie na populizm nie są odporne?

– Z perspektywy czasu widać, że XX w. był chwilową korektą. Mianowicie na skutek dwóch wojen światowych i ogromnego kryzysu z 1929 r. doszło do rozbicia niekorzystnych dla klas niższych sposobów funkcjonowania kapitalizmu. Także pojawienie się Związku Radzieckiego było ogromnym straszakiem, który do lat 80. wymuszał niepisany pakt między kapitałem a pracą. Kapitał mówił: nie będziemy was zbytnio wykorzystywać, a wy nie będziecie się zbytnio uzwiązkawiać i nie staniecie się komunistami.

– Neoliberalizm ten pakt zerwał?

– Owszem. To wszystko dramatycznie skończyło się wraz z końcówką XX w., wraz z ostatecznym triumfem neoliberalizmu. I teraz, co znakomicie pokazuje Thomas Piketty, wracamy do XIX w. z jego głębokimi nierównościami. Nie jest więc zaskoczeniem, że wracają populizmy, które znamy z tego okresu. Neoliberalna rewolucja sprawiła, że znika klasa średnia, a wraz z nią społeczna i materialna baza do uprawiania polityki środka. Kiedy rozpada się liberalne centrum – a to właśnie obserwujemy – dochodzi do przechyłu na lewo lub na prawo.

Są badania, które pokazują, że i w Polsce, i w USA są ludzie, którzy obiektywnie ze względu na swoje zarobki czy wykształcenie należą do klasy średniej, a sami siebie postrzegają jako przedstawicieli klas niższych.

– Zwróćmy uwagę, że w USA od lat 70. znacząco skurczyła się klasa średnia. Jej część oczywiście stała się klasą wyższą, ale większa grupa zasiliła klasę niższą. I teraz kluczową grupą do zrozumienia dynamiki wyborczej jest niższa klasa średnia, czyli drobnomieszczaństwo.

– Dlaczego?

– To najbardziej zalękniona grupa. Mamy w niej zarówno ludzi, którzy niedawno do klasy średniej awansowali, jak i tych, którzy jeszcze się w niej jakoś się trzymają. A ponieważ widzą, że klasa średnia się kurczy, to osoby będące w jej niższych warstwach zdają sobie sprawę, że droga nie wiedzie w górę drabiny społecznej, ale w dół. Nie jest więc tak, że człowiek głosuje, patrząc na swój PIT z zeszłego roku. On oddaje swój głos tak, żeby spadek do klasy niższej go nie spotkał. Głosuje na tych, którzy, jak mu się wydaje, zatrzymają ten proces. Nie głosuje więc na to, co było i jest, ale na to, co będzie. Ta zmiana perspektywy czasowej jest niezwykle istotna.

– Niepewność stała się najważniejszym czynnikiem politycznym?

– Istotną cechą współczesnego świata jest to, że ludzie boją się już nie tylko o swoją przyszłość, ale także o przyszłość swoich dzieci. To, co się zupełnie załamało w świecie Zachodu, to wiara w postęp pokoleń. W pamięci kulturowej nie ma tam zapisanego takiego momentu, że dzieci będą miały gorzej od swoich rodziców. To wyjątkowo boleśnie odczuwane jest w Stanach Zjednoczonych, ale wyraźnie widać to także w Polsce. Przez całe lata 90. wierzyliśmy, że nawet jeśli nam jest źle, to przynajmniej nasze dzieci będą miały większe szanse na dobrobyt. Dziś wierzy w to coraz mniej ludzi. I ten lęk jest ważną praprzyczyną naszych obecnych problemów.

– Obserwujemy swego rodzaju konserwatywną kontrrewolucję, co zresztą dla prawicy jest powodem do zadowolenia. Z jednej strony cieszą się z utarcia nosa liberalnym elitom, a z drugiej wieszczą wieloletnią dominację konserwatyzmu. Ludzie mieli bowiem zrozumieć, że życie bez tradycyjnych wartości jest nic niewarte. Rzeczywiście?

– Wydaje mi się, że to jednak chwilowa sytuacja. Nie widać przede wszystkim, by strona konserwatywna miała recepty na problemy ludzi, którzy wynieśli ich do władzy. W Polsce pokazuje to choćby przypadek PiS, który wije się, by prowadzić lewicową politykę społeczną, a jednocześnie realizuje liberalną agendę gospodarczą. To coś, czego konserwatyści nie są w stanie przeskoczyć, a przecież obu tych podejść po prostu nie da się połączyć z zyskiem dla szerokich mas społecznych. Jest coś jeszcze.

– Co takiego?

– Triumf prawicowego populizmu wcale nie będzie trwały, choćby z tego względu, że odnosi kruche zwycięstwa. Zarówno Brexit, jak i zwycięstwo Trumpa – to wszystko było na ostrzu noża. Co więcej, wywołały one silny opór środowisk liberalnych i lewicowych. Jeśli połączyć to ze wspomnianą niemocą w rozwiązywaniu problemów i wiszącymi gdzieś w powietrzu kolejnymi zawirowaniami ekonomicznymi, o których coraz głośniej się mówi, to klimat dla konserwatystów wcale nie jest sprzyjający. Na tej bazie żadna tysiącletnia Rzesza nie powstanie.

– Jedną z wiodących narracji o kryzysie umiarkowanej polityki i wzroście znaczenia prawicowego populizmu jest bankructwo liberalnych elit. Słuchając wyborców PiS i Trumpa, a także ludzi, którzy głosowali za Brexitem, bardzo często można usłyszeć o „odzyskiwaniu godności”, której liberałowie im odmawiali. Wyciągną z tego lekcję?

– Problem z liberalizmem polega na tym, że z jednej strony ceni sobie abstrakcyjną jednostkę, ale już konkretnych ludzi w społeczeństwie, tacy, jakimi oni są, w jakimś sensie odrzuca. W liberalizm bardzo głęboko wpisane jest coś, co można nazwać populofobią, czyli lękiem przed ludem. Wynika z niej przekonanie, że lud składa się z chamskiej ciemnoty i wszystko, co od ludu się wywodzi, jest podejrzane. Musi więc zostać przefiltrowane przez elity i ich kompetencje kulturowe. To zwłaszcza wśród polskich liberałów jest bardzo widoczne. Ale przecież nie tylko z elitami mamy w Polsce problem.

– Nie?

– Równie istotnym elementem jest tu klasa średnia. W Polsce budowała ona swoją tożsamość po 1989 roku na najróżniejszych mechanizmach odcięcia się od reszty społeczeństwa. Grodzone osiedla, prywatne szkoły, drogie samochody i najlepiej, żeby to wszystko było jak najdalej od „hołoty”. Teraz lęk, który wywołało w nich populistyczne przebudzenie, na pewno nie przekona tej grupy, że z przedstawicielami niższych klas trzeba rozmawiać, dogadywać się z nimi i jakoś ich zrozumieć. To odcięcie się, niestety, ma w sobie coś z barbarzyństwa.

– Barbarzyństwa?

– Tak, bo cywilizacja polega na tym, że żyjesz z innymi. Jeżeli ktoś się odcina od innych ludzi, jest po prostu dziki. Jest kimś, kto nie potrafi istnieć w społeczeństwie. Klasa średnia sama przygotowała w ten sposób grunt pod populistyczną rebelię. Wypełnianie funkcji elit poprzez wygłaszanie w mediach kazań o społeczeństwie obywatelskim to droga donikąd. Trzeba dokonać zmian na bardzo codziennym poziomie, żeby nie tworzyć wysp czy gett wykluczenia i biedy.

– Życie w wieży z kości słoniowej jednak nic nie daje. Ignorując problemy społeczne, bogatsi i bardziej wpływowi w końcu muszą się zmierzyć z gniewem ludu. Tak jak obecnie.

– Rzeczywiście, ostatnie zwycięstwa populizm zawdzięcza klasom niższym. Ale przecież na Trumpa głosowali również bogaci. Z tego względu uważam, że największym zwycięzcą jest światopogląd, który można streścić w ten sposób, że „powinienem mieć więcej niż cierpią słabsi”.

– Jak to rozumieć?

– W przypadku klas wyższych to przekonanie, że trzeba im tak poobniżać podatki, aby zarabiali jeszcze więcej. Natomiast w przypadku Trumpa i Brexitu wygrała narracja ksenofobiczna, że to wszystko przez imigrantów. To próba poszukiwania kogoś, kto jest jeszcze niższej w drabinie społecznej i kogo można obarczyć jeszcze większą odpowiedzialność za to, że dzieje się źle. Tworzy się z tego obraz przerażającego światopoglądu, który zaczyna dominować.

– Z czego się składa?

– Jest to bardzo egoistyczne przekonanie, że należy mi się więcej, ale kosztem innych, gorzej sytuowanych, a ci, którzy mają gorzej, są sami sobie winni i nie zasługują na współczucie Nie ma w tym żadnej wspólnotowości. Zamiast solidarności ludzi, którzy stali się ofiarami neoliberalizmu, mamy poszukiwanie kozła ofiarnego wśród słabszych. Z jednej strony istnieje problem pogardy elit, ich poczucia wyższości wobec klas ludowych, ale z drugiej mamy też bezrefleksyjne akceptowanie przez konserwatystów wszystkiego, co pochodzi od ludu i uznawanie tego za dobre.

– Z elitami źle, bez elit jeszcze gorzej?

– Oczywiście powinniśmy dążyć do tego, żeby klasy ludowe zyskiwały większe kompetencje kulturowe, które obronią nas przed niebezpiecznymi politykami, budującymi swoje poparcie na społecznej frustracji. Nie może się to jednak odbywać w ten sposób, że Adam Michnik napisze w „Gazecie Wyborczej”, że wolność jest wielką wartością, a Leszek Balcerowicz udzieli wywiadu, że trzeba bronić demokracji za wszelką cenę. To nic nie da. Kształtowanie postaw powinno się odbywać w sposób bardziej naturalny. Choćby poprzez szkoły publiczne, do których dzieci chodzą według rejonu. W takich szkołach spotykają się dzieci z różnych rodzin. Ci, którzy pochodzą z rodzin o większym kapitale kulturowym, dzielą się nim, kształtując innych nie poprzez pouczanie, ale przez obcowanie. Wiele badań socjologicznych potwierdza, że egalitarna szkoła publiczna jest do tego najlepszym środkiem.

Rozmawiał Tomasz Walczak

ZOBACZ: Wydarzenia na świecie. Porażka prawicy w Austrii! Nowy przywódca Państwa Islamskiego?