Dr hab. Michał Bilewicz

i

Autor: UW

Dr Michał Bilewicz: Obcy to zdrajcy,swoich usprawiedliwiamy

2016-02-25 3:00

Psycholog społeczny o debacie na temat agenturalności Lecha Wałęsy.

„Super Express”: – Jaką rolę w zbiorowej świadomości Polaków odgrywa Lech Wałęsa, skoro każda informacja dotycząca jego trudnej przeszłości budzi tyle emocji i dyskusji?
Dr Michał Bilewicz: – Lech Wałęsa funkcjonuje raczej jako symbol oporu niż realny człowiek. Jego portret – ten „nieznany mężczyzna z wąsem” z rysunku Jacka Fedorowicza – stał się symbolem Solidarności, podobnie jak podobizna Che Guevary w rewolucji kubańskiej. Dla zwolenników rewolucji nie ma znaczenia, że Che dokonywał egzekucji w 1959 roku czy popierał cenzurę prasy. Jako symbol rewolucji będzie dla nich zawsze symbolem wolności. Podobnie jest z Wałęsą – stosunek do niego jest raczej wypadkową stosunku do Solidarności w przypadku obrońców i oceny transformacji u jego przeciwników.
– Czy nie jest on trochę postacią z pogranicza historii i religijności? Gdy się bowiem o nim mówi, mniej jest rozmowy o historii, a więcej z wyznania wiary i symboliki religijnej. Jedni widzą w nim niezłomnego bohatera, przyprawiając mu aureolę, inni diabła wcielonego, który odpowiada za całe zło świata.
– To wynika z podstawowych psychologicznych złudzeń: czarno-białego widzenia świata i przekonań o niezmienności ludzkiego zachowania. Nie jesteśmy w stanie przyjąć, że jeden i ten sam człowiek może zachować się niemoralnie, a potem stać się wielkim bohaterem. Choć wszyscy jesteśmy wychowani na micie przemiany Kmicica w Babinicza, to mało kto tak naprawdę w nią wierzy. Większość z nas po zlustrowaniu bogatej teczki Kmicica przestałaby wierzyć w jego późniejsze dokonania. Rewersem tego są rozmaite „reduty obrony dobrego imienia”, które nie pozwalają ujawnić mrocznych kart historii, a ujawnienie jakiejkolwiek skazy na obrazie bohaterów uważają za zamach na dobre imię narodu. To niestety zaburza nasze rozumienie przeszłości, która czarno-biała nigdy nie jest. Mamy na przykład Zgrupowanie Stołpeckie AK, które kolaborowało z Niemcami i otrzymywało broń od hitlerowców, a potem dzielnie walczyło przeciw Niemcom w Powstaniu Warszawskim. Samo opowiedzenie historii tego zgrupowania AK byłoby już złamaniem proponowanej przez Ministerstwo Sprawiedliwości ustawy o ochronie dobrego imienia narodu polskiego.
– To, że wydarzenia sprzed 40 lat budzą takie emocje, pokazuje, że historia jest u nas funkcją polityki. Czemu jesteśmy niewolnikami przeszłości?
– To raczej historia staje się u nas niewolnicą współczesności. Jest kształtowana zgodnie z zapotrzebowaniem dzisiejszych dwóch obozów politycznych. Rzeźbimy wyidealizowane obrazy przeszłości, zamiast spokojnie zająć się wyjaśnieniem, dlaczego przestraszony robotnik ze Stoczni Gdańskiej zdecydował się na współpracę z SB w 1970 roku i dlaczego kilka lat później ten sam robotnik gotów jest odmówić oficerowi prowadzącemu, a potem twardo przeciwstawiać się całemu aparatowi opresji w czasie internowania w Arłamowie.
– Jakie mechanizmy tu działają?
– Ostatnio mój zespół badał, jak ludzie wyjaśniają przeszłość. Otóż zawsze robimy to w sposób chroniący interes naszej grupy czy formacji. Jeśli źle zachował się ktoś z „naszych”, to szukamy wyjaśnienia w zewnętrznych okolicznościach: współpracował, bo został zmuszony, bo widział śmierć kolegów, a poza tym trwało to krótko. Jeśli niemoralnie zachował się ktoś „od nich”, to wtedy doszukujemy się przyczyn w złym charakterze czy osobowości: jest zdrajcą, człowiekiem podłym, podatnym na kontrolę i manipulację. Wystarczy popatrzeć, jak środowiska liberalne i prawicowe tłumaczyły współpracę z SB arcybiskupa Wielgusa, a jak księdza Czajkowskiego. Jeśli na Wołyniu Ukraińcy mordowali Polaków, to dlatego, że nas nienawidzą. Jeśli na Podlasiu Polacy mordowali Żydów, to dlatego, że zostali zmuszeni przez Niemców, a poza tym wcześniej Żydzi kolaborowali...
– Dlaczego sprawa agenturalności Wałęsy stała się mitem założycielskim polskiej prawicy? Marsz ku dzisiejszej potędze PiS zaczął się przecież od palenia kukły Wałęsy przez poprzedniczkę tej partii, czyli PC, w głębokich latach 90.
– To najprawdopodobniej wynika z próby przeniesienia odpowiedzialności za III RP na jakiegoś kozła ofiarnego. Jarosław Kaczyński uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu, a Lech Kaczyński był nawet w Magdalence. Skoncentrowanie uwagi na Wałęsie pozwala zakwestionować porządek pookrągłostołowy oraz odwrócić uwagę od własnego zaangażowania w budowanie III RP. Bo pamiętajmy, że to raczej Bronisław Komorowski czy Bogdan Borusewicz kwestionowali dogadywanie się z komunistami przy Okrągłym Stole.
– Dlaczego Wałęsa stał się symbolem wszystkich porażek III RP? Prof. Modzelewski widzi to tak, że rola symbolu Solidarności, który firmował bolesne dla większości społeczeństwa przemiany ustrojowe, sprawiła, że jemu dostaje się najmocniej. Tyle historyk. Co sądzi o tym psycholog społeczny?
– Wałęsa jest symbolem, ale też jest „zwykłym człowiekiem”. Nie jest wyniosłym inteligentem, ma wiele wad, wydaje się homofobem, seksistą, megalomanem. Te cechy pozwoliły pewnie tak wielu Polakom utożsamić się z nim, gdy stanął na czele MKS, gdy podpisywał Porozumienia Sierpniowe. Jego późniejsze sukcesy, wraz z prezydenturą i Nagrodą Nobla, mogły więc powodować zawiść. Nie odczuwamy zawiści wobec ludzi od nas odmiennych, takich jak choćby subtelny intelektualista Karol Wojtyła. Jednak gdy ktoś bardzo do nas podobny spotyka się ze światowym uznaniem, wówczas czekamy na jego porażkę. Ujawnienie teczki „Bolka” wywołało w Polakach emocję, którą Niemcy nazywają Schadenfreude, czyli radość z cudzego nieszczęścia. Na to nakłada się rozczarowanie przebiegiem transformacji. Wałęsa należy do tych, którym niezasłużenie się powiodło. Agresja wobec Wałęsy pozwala zapomnieć o własnych iluzjach, bo pamiętajmy, że plan Balcerowicza miał gremialne poparcie społeczne, czego dowodzą przeprowadzane wówczas sondaże. Polacy gremialnie popierali reformy, które później mocno ich zabolały. I o tym nie chcą pamiętać. W tym sensie Wałęsa stał się kozłem ofiarnym rozliczeń transformacji.
– W narracji prawicy agenturalność Wałęsy bezpośrednio wpływała na model przemian w Polsce. Miał być więźniem teczek i grać tak, jak mu SB zagra. Stąd „zdrada Okrągłego Stołu”, stąd walka z prawicą na początku lat 90. Jak pan tę narrację interpretuje? To racjonalne łączenie faktów czy spiskowa teoria dziejów?
– Ludzie, którzy czują się ofiarami i którzy tracą wpływ na rzeczywistość, częściej wierzą w teorie spiskowe. Z faktu współpracy Wałęsy z SB w 1970 roku nie wynika nic na temat jego dalszych losów. Jeśli jednak komuś – w przeciwieństwie do Wałęsy – nie powiodło się po 1989 roku, to szuka jakiegoś wyjaśnienia swojej sytuacji. Często takim wyjaśnieniem jest właśnie teoria spiskowa. Widać to szczególnie wyraźnie w wypadku przywódców Solidarności, którzy nie doczekali się dostatecznego uznania w demokratycznej Polsce. To chyba przykład Andrzeja Gwiazdy, człowieka bardzo światłego i trafnie diagnozującego wiele polskich problemów, ale w wypadku Wałęsy niepotrafiącego powstrzymać się od myślenia w kategoriach spiskowych.
– Z kolei elity i ta część społeczeństwa, którą reprezentują, gotowe są przymknąć oko na każdą skazę na jego życiorysie. Nie za bardzo chcą przyjąć do wiadomości, że mógł być TW. Każdy, kto się z tego frontu wyłamuje, spotyka się z dużym ostracyzmem. To spotkało choćby Waldemara Kuczyńskiego, który wyraził swoje zniesmaczenie tym, co przeczytał w udostępnionych przez IPN aktach i jego profil na FB zalała fala hejtu. To zwykły plemienny odruch czy stoi za tym coś więcej?
– Środowiska liberalne też nieraz myślą w kategoriach czarno-białych. Boją się, że każda ocena błędów młodego Wałęsy będzie jednocześnie kwestionować cały późniejszy porządek polityczny w Polsce. Zapominają, że to ten sam człowiek, którego jeszcze kilka miesięcy wcześniej krytykowali za seksizm i homofobie, a który na początku lat 90. zdecydowanie się od nich odciął. Ocena zachowań Wałęsy w latach 70. stała się więc stawką w kolejnej rozgrywce między Polską PiS a Polską PO. Dlatego nie ma tu miejsca na jakiekolwiek odcienie szarości, a tym bardziej na racjonalną ocenę historyczną.
– Obrona Wałęsy przez liberalną część społeczeństwa to jedynie odpowiedź na zakusy PiS, by podważyć mit założycielski III RP?
– To chyba raczej obrona przed mechanizmem kozła ofiarnego, który środowiska dawnego PC chcą dzisiaj zastosować. Zmycie z siebie grzechu założycielskiego Okrągłego Stołu wymaga napisania przez PiS historii na nowo. PiS próbuje być nieskalany, choć jego członkowie to często zasłużeni budowniczowie III RP, a nawet PRL. PiS próbuje więc usankcjonować biografie takich ludzi, jak sędzia Kryże czy prokurator Piotrowicz. „Jeśli Wałęsa nie był taki niezłomny, to pewnie Piotrowicz też nie był taki straszny”, zdaje się dziś sugerować PiS. Na ten układ może przystać wielu Polaków, którzy byli bierni i raczej posłuszni w czasie PRL, gdy każdy miał przecież jakiegoś zięcia w ORMO czy partyjnego męża. Ale na pewno nie przystaną na ten układ środowiska dysydenckie, dawni opozycjoniści, środowiska dawnego ROAD i UW. Ciekawe, kiedy ofiarą tego myślenia o historii stanie się dzisiejszy sojusznik, Antoni Macierewicz, który może stanowić wieczny wyrzut sumienia dla Jarosława Kaczyńskiego: zaangażowany w KOR, internowany, wydawca nielegalnej prasy, a potem przeciwnik Okrągłego Stołu.
– Z sondażu dla „SE” wynika, że jeśli zarzuty o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy się potwierdzą, 56 proc. Polaków jest gotowych mu ją wybaczyć. 17 proc. nie ma dla niego żadnej litości. 27 proc. nie ma w tej sprawie zdania. Jak pan to ocenia? Polacy dalej chcą w nim widzieć ikonę?
– To są deklaracje, a jak mówiłem, wszyscy jesteśmy wychowani na historii z „Potopu”. Jednak po cichu większość odczuwa jakieś Schadenfreude, gdy wywyższający się „człowiek z wąsem” okaże się dawnym współpracownikiem SB. W ostatecznym rozrachunku Polacy jednak chcą mieć rozpoznawany na świecie symbol. Choć żywe symbole nie mają z nami łatwo…

Zobacz: Wiktor Świetlik: Rozterki moralnego kurdupla