Jan Dworak

i

Autor: Stanisław Kowalczuk

Jan Dworak: TVP najbardziej bezstronna

2015-05-06 4:00

W rozmowie z "Super Expressem" Jan Dworak.

"Super Express": - Politycy PiS oskarżają telewizję publiczną, że w swoich relacjach z kampanii wyborczej ignoruje Andrzeja Dudę. Jak pan na to patrzy?

Jan Dworak: - Nie mogę się do tego odnieść jako przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, bo Rada jest instytucją, która ocenia programy zgodnie z prawnymi procedurami. Mogę natomiast powiedzieć, że KRRiT regularnie przeprowadza badania kampanii wyborczych we wszystkich w zasadzie ważnych dla opinii mediach. W ostatnim czasie tak było przy okazji wyborów do Parlamentu Europejskiego i wyborów samorządowych. Z tych badań wynika, że telewizja publiczna była najbardziej bezstronnym medium.

- Obecna kampania też jest przedmiotem badań Rady?

- Tak. Jesteśmy w trakcie tych badań. Kiedy ich wyniki będą gotowe, to tak jak w latach poprzednich zaprezentujemy je najpierw nadawcom, a potem opinii publicznej. Wtedy będzie wiadomo, czy TVP tym razem odstąpiła od zasad, których się od lat trzyma. Przyznam, że wątpię, by coś takiego miało miejsce. Poza tym, co tu dużo mówić - przez cały okres III RP uważnie obserwowałem różne wybory i wiem, że sztaby wyborcze prawie zawsze mają pretensje do mediów. W szczególności do telewizji publicznej.

- Pana zdaniem, także obecne protesty nie powinny dziwić?

- Cóż, kryje się za tym oczywisty interes wyborczy. Każdemu sztabowi wydaje się, że jest pomijany przez media publiczne albo jego kandydat jest niewłaściwie przedstawiany.

- Może obecne zasady relacjonowania przez media publiczne kampanii są nieprecyzyjne? Da się wprowadzić takie, by wszyscy byli zadowoleni?

- To mrzonka. Najlepszym przykładem są tu debaty. W 2011 roku wprowadzono do kodeksu wyborczego obowiązek przeprowadzania ich przez telewizję publiczną. To typowa nadregulacja, z której wcale nie wynikają same korzyści. Teoretycznie wszyscy kandydaci traktowani są równo, ale dziennikarze i ludzie mediów dobrze wiedzą, że wśród tych kandydatów są tacy, którzy reprezentują znaczną część opinii publicznej, i tacy, którzy reprezentują zupełny margines. Żaden myślący dziennikarz nie potraktuje ich tak samo, bo wie, jak bardzo są różni.

- Była niedawno debata, czy zapraszać do mediów tak kontrowersyjnych ludzi jak Grzegorz Braun. Nie brakowało głosów, że nie powinno się ich zapraszać. Jednak on i inni mniej lub bardziej egzotyczni kandydaci zebrali po 100 tys. głosów i powinni mieć szansę się zaprezentować.

- Może trzeba podnieść kryteria? Na tym właśnie polega paradoks, że wszyscy kandydaci są równi wobec prawa. I prawo nie może ich traktować w różny sposób. Porządek prawny narzuca konieczne zasady, niewiele ma to jednak wspólnego z bogactwem życia społecznego i politycznego. Dlatego nie możemy odebrać dziennikarzom prawa do oceny, opartej, oczywiście, na standardach dziennikarskich.

- Czy szczególnej roli nie mają tu do odegrania media publiczne, które takich ocen powinny unikać?

- Ustawodawca wyraźnie określił, gdzie równość poszczególnych kandydatów ma być przestrzegana. To bezpłatne bloki wyborcze, w których każdy kandydat może powiedzieć to, co uważa za słuszne. Wspomniałem, że od 2011 roku są też debaty. To formy, które wymagają równości dostępu. Oczywiście, każdy sztab może przyjąć własną strategię - czy chce wykorzystać te formy obecności w mediach publicznych, czy nie.

- W relacjonowaniu kampanii wyborczych zawsze jest problem, jak pokazywać rządzących. W tej kampanii dotyczy to urzędującego prezydenta, który ubiega się o reelekcję. Jak zważyć i zmierzyć, kiedy go pokazywać? Czy uznać aktywności wynikające z pełnienia urzędu za kampanię, czy nie?

- To problem tak stary jak demokracja i media. Aktualnie rządzący mają ten "przywilej", że pełnią funkcje państwowe i trudno, by media tej aktywności nie dostrzegały. Państwo nie przestaje przecież funkcjonować na czas kampanii. Z drugiej strony, ktoś pełniący urząd i ubiegający się o reelekcję ma tę "słabość", że jest rozliczany z tego, co robi. Wszyscy, którzy chcą przejąć władzę, mogą go krytykować i robią to. Nie jest to nic nadzwyczajnego.

- Wróćmy do zarzutów pod adresem telewizji publicznej. Wiadomo, że zawsze jest ona łupem rządzących. Kto ma władzę, ten ma wpływ na media publiczne. Może skończyć z fikcją i przyznać, że publiczny nadawca jest po prostu nadawcą rządowym? Wtedy wszystko będzie jasne i nikt nie będzie miał pretensji.

- Jednak nie. Publiczne media w Polsce to media naszego wspólnego państwa, ale nie mogą stać się mediami rządowymi. Oczywiście, świat polityki ma na nie wpływ. W kraju demokratycznym rządzą ludzie wybierani w demokratycznych wyborach i to oni urządzają pewien ład. To oni odpowiadają za podległe im instytucje. Odpowiadają również za to, jak media publiczne wypełniają swoją rolę, ale nie powinni wpływać na nie bezpośrednio. We wszystkich krajach demokratycznych się z tym zmagamy i w różnych sytuacjach pojawiają się wątpliwości co do niezależności publicznych mediów. Weźmy chociażby włoską RAI za rządów Berlusconiego. TVP czy Polskie Radio są naszą wspólną wartością i cały czas musimy o nią dbać. Muszą to robić zarówno rządzący, jak i opozycja.

Zobacz: Kukiz pokonał Komorowskiego: będzie puste miejsce?! Debata prezydencka. Relacja NA ŻYWO na Se.pl

Nasi Partnerzy polecają

Materiał Partnerski

Materiał sponsorowany

Materiał Partnerski

Materiał sponsorowany