Krzysztof Rutkowski o swym biurze, procesie i największym szczęściu: synu, Krzysztofie Juniorze

i

Autor: Wojciech Artyniew Krzysztof Rutkowski o swym biurze, procesie i największym szczęściu: synu, Krzysztofie Juniorze

Krzysztof Rutkowski: Więźniowie mało nie wyrwali krat, gdy mnie zobaczyli

2013-12-11 3:00

Czy detektyw Rutkowski trafi na 3 lata do więzienia?

"Super Express": - Krzysztof Rutkowski, detektyw, ojciec, ale też skazany.

Krzysztof Rutkowski: - Skazany, ale jeszcze nieprawomocnie. Dopiero dziś zapadnie wyrok sądu apelacyjnego. Włączyłem stoper i odliczam czas do tej życiowej dla mnie decyzji. Ktoś za mnie podejmuje decyzję, jak będę żył.

- Został pan skazany za pranie brudnych pieniędzy mafii paliwowej. Co pana obciąża?

- Jedynie słowa właściciela firmy, który twierdzi, że informował mnie o tym, iż on popełnia przestępstwo. Trzeba jednak podkreślić, że firma EM-Trans prowadziła legalną produkcję paliw, miała koncesję.

- Legalną, ale nielegalnie wyciągnęła 500 mln zł.

- Gdzieś tam bokami, nie opłacając akcyzy i podatku, chyba VAT. Firma funkcjonowała w centrum Siemianowic, non stop były kontrole urzędu skarbowego.

Zobacz też: Detektyw Rutkowski rozdał dzieciom prezenty

- Jak pan poznał Henryka M.?

- Jeżeli można dalej...

- Można. Jak pan poznał Henryka M.?

- Zostałem zaproszony przez jednego z adwokatów na rozmowę...

- Tego adwokata, który został skazany?

- Dokładnie tak. Dotyczyło to tego, czy nasze biuro nie byłoby w stanie prowadzić doradztwa dla tej firmy w zakresie oceny sytuacji podatkowej, prawnej. Zatrudniłem do tego cztery osoby i firmę zewnętrzną.

- Mnie bardzo ciekawi, jak pan poznał Henryka M., głównego oskarżonego, który przyznał się do winy. I jak pan twierdzi - pomawia pana.

- To był człowiek otoczony wieloma ludźmi może nie ze świata biznesu, ale show-biznesu. Zespół Dżem grał u niego do kotleta. Dosłownie. Jako bazę stworzył klub, w którym wyposażał ich w sprzęt. Jeżeli mielibyśmy mówić o praniu pieniędzy, to dziwię się, że śledczy nie zwrócili uwagi na film "Skazani na bluesa". Henryk M. dał pieniądze na produkcję tego filmu, a później wyciągał je z biletów.

- Dobrze, ale prokurator twierdzi, że pańskie usługi były... powiedzmy, że za drogie.

Przeczytaj też: Krzysztof Rutkowski płakał, kiedy zobaczył syna

- Przepraszam bardzo! Jak można powiedzieć, że za drogie, skoro to jest moja umowa z kontrahentem? Jeżeli kontrahent uznał, że 150 tys. zł jest absolutnie odpowiednią ceną za usługę dla niego świadczoną, to przecież mamy wolny rynek! Po aresztowaniu Henryka M. Biuro Rutkowski nadal funkcjonowało i tak jest do tej pory. A ceny ekonomicznych usług biura znacząco wzrosły.

- Sąd nakazał panu zwrot niemal 3 mln zł. Skąd ta kwota?

- Nie wiem, skąd ta kwota. Od kwoty 150 tys. zł były płacone podatki i opłaty, a dla firmy Rutkowski zostawało 60 tys. zł.

- Dobrze, ale skąd te trzy miliony?!

- Nie wiem, właśnie to pytanie zadałem przed sądem.

- Zabrali panu dom?

- Nie, gdyż zabezpieczona nieruchomość została mi zwrócona.

- A co zabezpieczono tym razem?

- Siedem hektarów ziemi pod Łodzią i mieszkanie w Łodzi na Piotrkowskiej. Nie wiem, jaka kwota zostanie teraz wyznaczona.

- Pan się nie przyznaje do winy?

- Absolutnie! Wniosłem o uniewinnienie. Decyzję sądu będę musiał uszanować, ale wyrok z pierwszej instancji był dla mnie absurdalny. W dodatku bałagan w sądzie doprowadził do tego, że przez dwa lata nie wiedziano, że zaskarżono decyzję sądu, która była prawomocna.

- Chce pan powiedzieć, że pomówienie jednej osoby wystarczy, żeby kogoś wsadzić do więzienia na trzy lata i zabrać mu 3 mln zł?

- Wystarczy.

- Nie ma żadnych innych dowodów?

- Żadnych!

- To znaczy, że wszyscy możemy trafić do więzienia, jeżeli ktoś nas pomówi?

- Jeżeli ktoś sprytnie i bardzo precyzyjnie wmontuje pana w jakąś sytuację, to mógłby pan być aresztowany.

- To miałbym prośbę - żeby pan mnie nie pomawiał (śmiech).

- Niech pan weźmie pod uwagę to, ilu świadków koronnych my wskazaliśmy, którzy pomawiali ludzi! Sam "Gruby", którego zatrzymaliśmy za przyjęcie 200 tys. dol. w Pniewach, a który wymyślając różne historie, wsadził do więzienia 50 osób.

- Pytanie o motyw. Dlaczego Henryk M. miałby pana pomawiać?

- Dlatego, że zachowuje się jak rozkapryszone dziecko. Proszę zwrócić uwagę, że nie pomówił mnie w pierwszej fazie postępowania prokuratorskiego. Henryk M. pomówił mnie dopiero jako jedną z ostatnich osób, które były potrzebne, by okrasić emocje wokół mafii paliwowej. Musi pan wziąć pod uwagę, że były to rządy Zbigniewa Ziobry. Ci sami funkcjonariusze, którzy przyszli zatrzymać mnie, przyszli wcześniej do Barbary Blidy. Ci sami funkcjonariusze brali wcześniej udział w festiwalu zatrzymań.

- Spędził pan dziewięć miesięcy w areszcie tymczasowym. I o tym pobycie powiedział pan: "Byłem na dnie piekła". Jak tam było? Skazani wykrzykiwali, że coś panu zrobią?

- Ależ oczywiście. Krzyczeli "zaj... cię", "jesteś szmatą", "ty k...", "ty śmieciu". Każdego dnia. Dziewięć miesięcy w celi byłem sam.

- Wychodził pan na spacery?

- Nie wychodziłem.

- Dziewięć miesięcy się pan nie kąpał?

- Oczywiście, że się kąpałem, ale byłem absolutnie odizolowany. Przez dziewięć miesięcy nie widziałem twarzą w twarz żadnego odizolowanego. Jedynie tego, który przynosił jedzenie, niejakiego Bogdana. Od czasu do czasu do mnie dzwoni i pyta, co słychać, bo już wyszedł. Normalny człowiek. Muszę też powiedzieć, że dyrektor aresztu śledczego w Bytomiu, a także szef ochrony i jego zastępca, zachowali się super. Funkcjonariusz ABW powiedział: "Nie zazdroszczę panu", gdy zobaczył, że więźniowie mało nie wyrwali krat, gdy mnie zobaczyli. Zatrzymanie w imieniny, 20 funkcjonariuszy, cztery kamery. Show przy zatrzymaniu jednego Rutkowskiego, który i tak stawiał się na każde wezwanie.

- Po dzisiejszym wyroku - czego panu nie życzę - może pan wrócić do więzienia.

- Jestem na to mentalnie przygotowany. Nie będę zawieszał działania biura. Jutro będzie narada wojenna.

- Może pan też zostawić kobietę z dzieckiem. Chciałem na koniec zapytać o pana synka.

- Dostaję na bieżąco, właściwie co godzinę, relację i zdjęcia z Łodzi. Wpadłem jednak na pomysł, żeby zamontować nad łóżeczkiem kamerę, w każdej chwili wejść do Internetu i móc go widzieć.

- A nie lepiej po prostu odwiedzać synka częściej?

- Jasne, że lepiej, ale nie zawsze można. O czym pan świetnie wie, bo mnie pan zaprosił na spotkanie z dziećmi w Jazgarzewie. W tamtych warunkach oznaczało to osiem godzin jazdy. Wtedy mój synek miał dwa dni, ale inne dzieci na mnie czekały.

Rozmawiał Sławomir Jastrzębowski