Łukasz Warzecha

i

Autor: Andrzej Lange

Łukasz Warzecha: Ile waży rezolucja Parlamentu Europejskiego?

2016-09-16 4:00

Na pytanie, jaka jest najpopularniejsza w dzisiejszej Polsce doktryna polityczna, odpowiedź może być tylko jedna: kalizm. To, co oni robili jako partia rządząca dwa lata temu, było wstrętne, ale jeśli teraz my robimy to samo, to jest to szlachetne i służy ojczyźnie. I na odwrót: to, co my robiliśmy, będąc w opozycji, było walką o wolną Polskę, ale jeśli teraz robią to oni - też w opozycji - to jest to zdrada i zaprzaństwo.

Ta myślowa kombinacja powtarza się tak często, że nie ma w niej już nic niezwykłego ani zaskakującego. Dotyczy to także korzystania z usług Parlamentu Europejskiego jako instrumentu nacisku na rządzących w kraju. Dlatego już tylko lekki uśmiech, bez większego zainteresowania, wywołuje przypominany dzisiaj tłit Joanny Lichockiej, wówczas jeszcze nie posła, z grudnia 2014 r., w którym obecna posłanka PiS stwierdziła: "To dobrze, że opozycja zorganizowała wysłuchanie publiczne w PE na temat zagrożenia demokracji. Jesteśmy w Unii, to jest także nasz parlament". Przypomnijmy: opozycją było wówczas PiS. I PiS robiło dobrze. Dziś opozycją jest PO i, robiąc dokładnie to samo, robi bardzo źle. "Jak Kali komuś." - i tak dalej.

W tym wszystkim najzabawniejsze jednak jest, że faktycznie - jak to ujął poseł PiS Łukasz Schreiber - ranga rezolucji Parlamentu Europejskiego jest podobna co ranga uchwał rady miejskiej. A może nawet jeszcze mniejsza, ponieważ rada miejska na ogół zajmuje się faktycznymi problemami, które dotyczą konkretnych ludzi. A PE w swoich rezolucjach. No cóż.

Rzecz jasna, to, co tam sobie w europarlamencie gadają, nie jest tak kompletnie bez znaczenia. Ale też trzeba sobie zdawać sprawę, że nie ma to wiele wspólnego z merytoryczną i rzetelną dyskusją o tym, co się w Polsce (czy gdziekolwiek indziej) dzieje. Wojna PiS z Trybunałem Konstytucyjnym może być zagrożeniem dla wielu elementów państwa (dziś, jak się zdaje, przede wszystkim dla przywilejów "absolutnie wyjątkowej kasty ludzi", czyli sędziowskiej elity), ale na pewno nie dla demokracji. Tyle że eurodeputowani z Francji, Hiszpanii czy Danii nie mają zielonego pojęcia, co się u nas dzieje. Obawiam się nawet, że - wiem, to brzmi niewiarygodnie - mogą nie kojarzyć profesora Rzeplińskiego. Mają swoje frakcyjne interesy i zgodnie z nimi głosują, kierując się wytycznymi jakiegoś tam Schulza czy innego Guya. Ot, wszystko.

Z jednej zatem strony niefajnie, że wciąż jesteśmy chłopcem do bicia, bo dobrze jest, jeśli od czasu do czasu obrońcy demokracji przerzucą się na kogo innego. Z drugiej jednak - to rytualne powrzaskiwania bez większej mocy sprawczej. A że paru oddelegowanych na ten docinek partyjnych propagandystów w rodzaju Pawła Zalewskiego czy Agnieszki Pomaski przedstawia je jako wstęp do odesłania Polski za karę na Antarktydę - trzeba im wybaczyć. Tonący brzytwy się chwyta.

Zobacz: Mirosław Skowron: Dlaczego umierają za "Hankę"?