Płk Łukasiewicz o tupolewie: Komendy "Odchodzimy!" nie da się jednoznacznie interpretować

2010-05-28 13:18

Najnowsze informacje na temat zapisów czarnych skrzynek z ostatnich chwil przed katastrofą komentuje płk Piotr Łukasiewicz. Opowiada o komendzie "Odchodzimy", którą miał wypowiedzieć drugi pilot, o potencjalnej awarii Tu-154M i o rzeczywistej wysokości decyzyjnej w Smoleńsku.

"Super Express" - Według najnowszych informacji na temat ostatnich chwil przed tragedią w Smoleńsku, przed tym, kiedy prezydencki samolot znalazł się poniżej wysokości decyzji (ok. 80 metrów), drugi pilot miał powiedzieć w kabinie "odchodzimy". Samolot mimo to nadal opadał. Według informacji TVN24 komenda ta miała oznaczać przerwanie manewru podchodzenia do lądowania. Dlaczego mimo to samolot w dalszym ciągu schodził w dół?

Płk Piotr Łukasiewicz: - Komendy "odchodzimy" padającej w takiej chwili nie można interpretować tak jednoznacznie. Po pierwsze, w dalszym ciągu nie znamy zapisu głosu z czarnych skrzynek. Nie wiemy zatem, czy to słowo pada jako pytanie, czy z wykrzyknikiem. Skoro wypowiedział je drugi pilot, zgodnie z przepisami i zasadami nie musi oznaczać przerwania lądowania.

Ta decyzja należy bowiem do dowódcy załogi. Mogło to zatem oznaczać zapytanie skierowane do pierwszego pilota. Gdyby to było stwierdzenie "odchodzimy", także nie musiałoby oznaczać odejścia od manewru lądowania. "Odchodzimy" bowiem od czego? Może od osi lądowania? Drugi pilot mógł być odpowiedzialny za utrzymanie samolotu w kursie, na ścieżce zniżania. I mogło oznaczać odejście w lewo lub w prawo.

- Czy to, że pomimo komendy samolot w dalszym ciągu lądował, mogło oznaczać jakąś awarię?

- Nie. Komendę o rezygnacji z lądowania - to podstawowa sprawa - wydaje dowódca załogi. Jako pilot w tego typu sytuacjach, przy przerywaniu lądowania spotykałem się raczej z komendą "przechodzimy". Mówi się o przechodzeniu na kolejne zejście. Z mojego doświadczenia nie wynika, by komenda, którą słychać, musiała oznaczać odejście od lądowania. Tym bardziej że maszyna w dalszym ciągu opadała.

Mamy wciąż za mało informacji, by wydawać tak jednoznaczne sądy. Nie zgadzam się też ze stwierdzeniem, że 100 metrów było w tym wypadku wysokością decyzyjną. Mówimy raczej nie o sytuacji przekroczenia 100, ale 120 metrów. A na tak małej wysokości - 80 metrów - robi to kolosalną różnicę.

Płk pilot Piotr Łukasiewicz

Ekspert ds. lotnictwa, były szef oddziału szkolenia Dowództwa Sił Powietrznych