Marek Suski

i

Autor: Marcin Smulczyński

Marek suski dla Super Expressu: Dziwne "zbiegi okoliczności"

2017-06-30 4:00

Marek Suski w rozmowie z Mateuszem Zardzewiałym - czy za Amber Gold i próbą wykończenia LOT stali politycy?

"Super Express": - Cała Polska zadaje sobie jedno pytanie - kto stoi za Amber Gold? Bo umówmy się, Marcin P. nie wygląda na budowniczego piramid.

Marek Suski: - Ma pan rację, że nie wygląda na głównego budowniczego. Ale już na jakiegoś realizatora planu to tak. Więc my również zadajemy sobie to pytanie.

- Marcin P. powiedział: "To nie ja kontaktowałem się z politykami, tylko politycy kontaktowali się ze mną". Co to za politycy?

- Sam Marcin P. wymieniał niektórych gdańskich polityków, jak choćby prezydenta miasta.

- W takim razie kiedy prezydent Paweł Adamowicz stanie przed komisją?

- W tej chwili nie mamy w planie ustalonego terminu przesłuchania pana Adamowicza.

- To może w tym samym dniu, w którym przesłuchacie Ewę Kopacz? Bo takie nazwisko również padło.

- Nazwisko padło, tylko z takim zastrzeżeniem, że to zwykła zbieżność nazwisk, niekoniecznie to ta sama osoba.

- Wierzy pan w takie przypadki?

- Tysiące osób lokowały swoje pieniądze w Amber Gold. A nazwisko Ewy Kopacz nie jest jakimś niezwykle rzadkim nazwiskiem. Więc najpierw trzeba sprawdzić, czy chodzi o panią premier, czy może o kogoś innego. Ale nawet gdyby, to jeszcze to nie jest przesądzające, choć wtedy byłoby to rzeczywiście interesujące.

- Byłoby o czym rozmawiać, prawda?

- Tu jest pewien problem, bo część dokumentów zaginęła, komputery zostały sprzedane, a twarde dyski niezabezpieczone do końca.

- Kto za to odpowiada? Bo chyba nie przypadek.

- W Amber Gold jest bardzo wiele przypadków. Trudno to wytłumaczyć tylko i wyłącznie "teoretycznym państwem". Nie wiem, czy jesteśmy w stanie w tych wszystkich dziwnych zbiegach okoliczności wykazać, że nie były to tylko zbiegi okoliczności. Ale gdy zbiegów okoliczności jest mnóstwo i spotyka się je w zasadzie na każdym kroku, to trzeba jednak pomyśleć, czy nie było jakiejś ręki, która nad tym czuwała.

- Skoro już rozmawiamy o zbiegach okoliczności, to tak się składa, że w firmie oszusta Marcina P. pracował syn premiera Tuska.

- To akurat nie był zbieg okoliczności. Sam Michał Tusk o to zabiegał. I to mimo że wiedział, że to "lipa". Wiedział, że to oszustwo, wiedział, że firma jest wpisana na listę ostrzeżeń Komisji Nadzoru Finansowego, wiedział, że nie ma zgody na prowadzenie działalności domów składowych, że sam Marcin P. był skazany. I u tego skazanego, w tej "lipie" tak bardzo chciał pracować. I pracował tam pod fałszywym nazwiskiem, i jak powiedział Marcin P. - przekazywał poufne dane, wysyłając wiadomości SMS w czasie przerw śniadaniowych, co jest dość zabawne. I za tę pracę otrzymywał 7 tys. zł miesięcznie.

- Pobawmy się w dedukcje. Michał Tusk pracował pod fałszywym nazwiskiem w firmie oszusta, mimo że wiedział, że to "lipa". Co on tam mógł robić, skąd się tam wziął, dlaczego chciał tam pracować?

- Marcin P. powiedział, że Tusk przesyłał mu poufne informacje. Czyli pewnie chodziło o pieniądze. Znał też plan przejęcia rynku lotów cywilnych w Polsce i sprzedaży tego zagranicznemu inwestorowi po trupie LOT. Więc w jakimś sensie świadomie uczestniczył w realizacji takiego planu.

- Z ujawnionego podsłuchu telefonu Katarzyny P. wiemy, że do bankructwa LOT zabrakło miesiąca.

- Według ich informacji miało to nastąpić w październiku 2012 r., więc zabrakło trochę więcej. Ale byli blisko osiągnięcia celu. Lecz żeby ta sprzedaż OLT zagranicznemu inwestorowi - a prowadzono rozmowy z Air Berlin - była korzystna, to trzeba było doprowadzić do upadłości LOT, by na polskim niebie nie było konkurencji. Wtedy taka transakcja byłaby o wiele bardziej intratna. Żeby dobrze zarobić, trzeba było zniszczyć narodowego przewoźnika.

ZOBACZ: Leszek Miller dla Super Expressu: Nie przyjąłbym pod swój dach uchodźców