Matthew Tyrmand w "Super Expressie": Środowisko ozdrowiało na wybory?

2015-03-18 3:00

Obserwowałem przez ostatnie tygodnie Ewę Kopacz w roli szefowej rządu. I muszę przyznać, że bardzo się starała, by do listy tematów, o których nie ma bladego pojęcia, śmiało dopisać ekonomię i branżę węglową. Zastanawiam się tylko, czy sytuacja, w której Rosja coraz bardziej zagraża Polsce, jest na pewno dobra, żeby eksperymentować z taką szefową rządu? Może to śmiała teza, ale w tak trudnych czasach przydałby się może jakiś silny lider, a nie ktoś sprawiający wrażenie dziecka specjalnej troski?

Z wystąpień premier Kopacz wynika, że jej wiedza o ekonomii ogranicza się do tego, że Polska otrzyma w najbliższych latach 500 miliardów złotych z funduszy UE. Alleluja! Oczyma wyobraźni już widzę, jak sensownie i skutecznie zostaną te środki rozdysponowane. Czy Chobielin Dwór do 2020 roku będzie miał najlepsze autostrady w Polsce?

Sprawa polskiego węgla jest jednak ciekawsza, niż by się mogło wydawać. UE podjęła w ostatnich tygodniach decyzję o subsydiach dla polskich kopalń. Albo, jak to ujął "Financial Times", "chorej, ale wrażliwej politycznie polskiej branży górniczej". Czy zastanawiali się państwo, dlaczego nagle ci najzieleńsi z zielonych w Brukseli nie mieli wątpliwości, że warto zawiesić na jakiś czas swoje wizje o ekologicznym, europejskim świecie? Jakim cudem tak ważna do niedawna emisja dwutlenku węgla przestała być dla nich istotna? Środowisko naturalne tak nagle nam ozdrowiało? Czy może raczej istotne było polityczne wsparcie dla prounijnych aliantów w Polsce, wchodzących w tym roku w dwie kampanie wyborcze?

"Financial Times" opisując "matkę Polkę" na czele rządu, robi to z atencją, ale w przeciwieństwie do polskich mediów bywa brutalnie szczery. Podkreśla, że odkąd przejęła władzę z rąk Tuska, jej pozycja została osłabiona przez wiele politycznych błędów. Może warto zapytać, dlaczego coraz więcej ludzi z zewnątrz widzi postać z kreskówki tam, gdzie u nas wciąż się widzi "panią premier"?

Dość jednak narzekania, dzieją się przecież także dobre rzeczy. Najnowszą dobrą wiadomością jest to, że najbardziej lubiany biznesmen w polityce, Janusz Palikot, rozgonił swój własny klub i partię. Okazało się, że zaspokajanie ego jednego faceta, nawet bogatego, to jednak zbyt słabe uzasadnienie dla trwania partii na poziomie parlamentarnym. Koniec Palikota postrzegam jednak tak, że został odstrzelony zaledwie jeden z kandydatów na prezydenta, ale zostało jeszcze ośmiu, których Polacy muszą przetrzymać (z przełożonym szoguna włącznie). No, dziewięciu, jeżeli ktoś zauważa kandydata Ruchu Narodowego (którego ja wolę nie zauważać).

Gdyby tak wykruszyli się wszyscy! Co za wizja! Pozwoliłoby to na odbudowanie normalnego systemu politycznego, na co przez ponad dwie dekady nie chcieli pozwolić nadęci, starzy i ograniczeni politycy, zainteresowani wyłącznie swoim trwaniem. Pomyślmy, gdyby tak wszystkie polityczne pasożyty nagle zlikwidowały się same?! Tak jak to zrobił Palikot. Polska mogłaby złapać oddech i stać się znowu wielkim, demokratycznym, świetnie zorganizowanym państwem.

Z innych dobrych wiadomości cieszyłbym się także z otwarcia drugiej linii metra w Warszawie. Gdyby nie to, że jego przeciągane w nieskończoność otwarcie niepokojąco przypomina klasyczny żart z Wall Street: skoro nie masz dobrego rozwiązania, zarabiaj grubą forsę na przedłużaniu istniejącego problemu...

Zapisz się: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Czytaj: Matthew Tyrmand: Polacy nie po to obalili komunizm, by rządziło nimi coś na kształt nieusuwalnej mafii