mirosław skowron

i

Autor: "Super Express"

Mirosław Skowron: "Strajk"

2016-10-06 4:00

Nie wiem, po co było PiS całe to zamieszanie wokół aborcji, a zwłaszcza wysłanie do utopienia w czeluściach komisji tylko jednego projektu obywatelskiego. Nie wiem też, po co część senatorów przebąkiwała, że napiszą "swoją ustawę".

Od dawna wiadomo, że będzie dokładnie tak, jak nakaże im Jarosław Kaczyński, a prezesowi PiS takie awantury nie są do niczego potrzebne. PiS nie zdecyduje się pójść po bandzie w żadnej ze spraw, w której sondaże są jednoznaczne, a sprzeciw w kwestii zaostrzenia obecnych przepisów antyaborcyjnych jednoznaczny jest. Polskie partie to nie są ugrupowania, w których politycy mogą sobie podebatować, a później uzgodnić jakieś wspólne stanowisko. W polskich partiach wychodzi lider i mówi jak ma być, bo inaczej, czy to PiS, czy PO, czy Nowoczesna, te nasze partie po prostu by się rozpadły.

Panie, które "strajkowały" w poniedziałek, wycofanie się tych kilku senatorów PiS z jakiegokolwiek pomysłu nowej ustawy przypiszą swojemu "strajkowi". Podkręcać je w tym będą media, podkreślając, jak bardzo zdołały nacisnąć na władzę.

100 tysięcy w 40-milionowym kraju aż takiego wrażenia na rządzących nie robi. Po pierwsze dlatego, że do wyborów jest na tyle daleko, że politycy o nich jeszcze nie myślą. Po drugie, przy całym szacunku dla owych 100 tysięcy, zdecydowaną większość i tak stanowią przeciwnicy PiS. Po trzecie dlatego, że cały ten "strajk" wcale nie był strajkiem.

Jestem starym, wieloletnim zwolennikiem związków zawodowych. Byłem nim w latach, w których te same media i dziennikarze, którzy dziś podniecają się "strajkiem", uważały takich jak ja za wariatów, a strajkujących pracowników i robotników za nawóz historii, który nie rozumie nowych dziejów. Prawo do strajku postrzegam jako niezwykle istotne narzędzie dla ludzi, którzy nie mają już wyboru. Są zdeterminowani, nie mają wyjścia i muszą przypieprzyć. Ale też są gotowi za to zapłacić. Zapłacić więcej niż rachunek za latte w modnej warszawskiej knajpie, podczas "strajku" na płatnym urlopie.

Strajk ma swoje cele do osiągnięcia. Zmuszenie do rozmów rządzących, szefów firmy. Te cele osiąga się przez to, że strajk jest bolesny dla kieszeni właściciela firmy, dla administracji, którą paraliżuje. Strajk wiąże się też z ryzykiem.

W tym "strajku" tego nie było. "Strajk" organizowano przez rozsyłanie informacji, kogo nie będzie w pracy. Często z zapewnieniem zastępstwa, byle pracodawca się nie pogniewał. Uczelnie odgórnie dały paniom wolne.

Jaki skutek mogło wywołać to u pracodawców lub rządzących? Chyba tylko taki, że coś im odpadło ze śmiechu. Co stracili, żeby miało ich to skłonić do jakiegokolwiek działania? Jak zareagowały zarządy, szefowie administracji? To, co naprawdę myślą, głośno, powiedział tylko szef MSZ: niech się panie bawią. Dopóki korporacja (administracja) nic nie traci.

Zobacz: Matyja: Młodzi ludzie mobilizują się