"Super Express": - Jan Olszewski w głośnym wywiadzie dla "Super Expressu" mówił, że nie można różnicami w ocenie historii niszczyć relacji z Ukrainą, a ustawa o IPN, zabraniająca propagowania "banderyzmu", jest szkodliwa. Zgoda?
Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski: - Absolutnie z tym zasadniczym wnioskiem się zgadzam. Uważam zresztą materialne stosunki polsko-ukraińskie za znacznie lepsze, niż były przez 2015 r.
- Serio?
- Oczywiście można tu wymienić całą litanię osiągnięć. Wystarczy wspomnieć o współpracy wojskowej na poziomie armii i zakładów zbrojeniowych oraz ożywione kontakty w kwestiach komunikacyjnych. To bardzo ważne, realne osiągnięcia w relacjach z Ukrainą.
- Nikt tego nie zauważa, bo z Ukrainą kłócimy się o historię.
- Nie da się jednak ukryć, że mamy pogłębiający się spór wizerunkowo-historyczny. Oczywiście przykrywa to namacalny wymiar naszych stosunków, ale jeśli takie jest powszechne poczucie, staje się to faktem politycznym.
- U nas trochę się nie zapomina, że Ukraina jest w stanie wojny i w tych trudnych warunkach buduje na nową swoją tożsamość? Przecież na tym tle wraca kult Bandery, który jeśli się już pojawia, ma charakter czysto antyrosyjski, a nie antypolski.
- Rzeczywiście odwoływanie się do tradycji banderowskiej jest odwoływaniem się do zaciętej partyzantki antysowieckiej z końca lat 40., a nie rzezi ludności polskiej. Ten fakt w świadomości ukraińskiej prawie nie istnieje. Po drugie, partie polityczne - Swoboda czy Prawy Sektor - odwołujące się do tej tradycji mają marginalne poparcie na Ukrainie. Jeśli ktoś uważa, że rządzą tam banderowcy, to równie dobrze można by uznać, że u nas rządzą korwiniści. Trzeba to widzieć w tych proporcjach. Trzeba też pamiętać o czymś jeszcze.
- O czym?
- Ukraina to państwo oligarchiczne, a oligarchowie nie mają żadnego stosunku do historycznego starcia polsko-ukraińskiego. Scedowali te sprawy na lokalnych polityków, ale dla centralnej polityki w Kijowie nie ma to żadnego znaczenia. To też wyjaśnia, czemu nad Dnieprem nie ma potrzeby uwzględniania polskiej narracji historycznej.
- Tego wielu w Polsce nie rozumie i jest gotowych zerwać z polityką wschodnią kojarzoną z Giedroyciem i Mieroszewskim, która uznawała niepodległość Ukrainy za gwarancje bezpieczeństwa Polski. Jan Olszewski też nad tym boleje. A może rację mają ci, którzy gotowi są Ukrainę zostawić samą sobie?
- Ja bym tezę Giedroycia potwierdził. Jest tak, że w roku 1654 wojska moskiewskie zajęły Kijów i od tego czasu bywały w Warszawie. Wcześniej było odwrotnie - to my bywaliśmy w Moskwie. Trzeba pamiętać, że strategiczna zmiana układu sił w Europie Środkowej zależy od panowania lub nie Rosjan w Kijowie. Struktury Zachodu nie muszą być wieczne i wiecznie nas chronić przed rosyjską agresją, a narody na swoim miejscu pozostaną. I to, czy będą niepodległe, czy nie, ma dla Polski fundamentalne znaczenie. Największym z narodów na wschód od Polski są Ukraińcy, i to, czy uda im się zbudować skuteczną barierę, dopiero się okaże. Niewątpliwie spory o nawet najtragiczniejsze historie sprzed ponad 70 lat nie mogą przeważać nad oczywistym interesem politycznym obu naszych narodów.
- Przynajmniej możemy sobie spokojnie podyskutować o historii.
- No tak, bo przy najgorszym scenariuszu będziemy tę debatę historyczną prowadzić prycza w pryczę na Kołymie. Oczywiście do rozumnego współdziałania trzeba dwóch stron. Wzajemnych stosunków nie uda nam się poprawić, jeśli druga strona nie będzie rozumiała potrzeby tej poprawy.