Wolfang Merkel

i

Autor: Andrzej Lange Wolfang Merkel

Prof. Wolfgang Merkel: Czy Polska chce być Bangladeszem Europy?

2015-07-11 4:00

"Super Express": - Współczesny kapitalizm w jego neoliberalnej formie z minimalnym państwem, niskimi podatkami, rachityczną polityką społeczną i głębokimi nierównościami społecznymi oskarżany był już niemal o wszystko. Pan zarzuca mu, że wpływa destrukcyjnie na demokrację. Czemu?

Prof. Wolfgang Merkel: - Po pierwsze, po trzech dekadach panowania porządku neoliberalnego wiemy dziś, że poziom nierówności społecznych wzrósł do poziomu nienotowanego od 100 lat. Ekonomiczne nierówności rodzą z kolei nierówności polityczne. Mamy mnóstwo dowodów na to, że najbiedniejsze warstwy społeczne są z polityki wykluczone. Nie uczestniczą w niej ani czynnie, ani biernie.

- Chodzi tylko o polityczne wykluczenie?

- Nie. Demokratyczne rządy tracą wpływ na kwestie gospodarcze. Politycy, na których głosujemy, nie kreują polityki gospodarczej, nie są arbitrem w relacjach biznes - obywatele. Wielkie międzynarodowe korporacje decydują o tym, jaki jest poziom podatków, jak wygląda prawna ochrona pracowników, na jakich zasadach ci pracownicy są zatrudniani. Kiedy politycy próbują regulować te kwestie na niekorzyść wielkiego biznesu, ten po prostu wynosi się tam, gdzie znajdują dogodniejsze dla siebie warunki. W zglobalizowanym świecie bez granic rząd traci kontrolę nad podstawami gospodarki na rzecz rynków finansowych. To nie jest demokracja, o jakiej byśmy marzyli.

- Nie wiem, czy wiele osób w Polsce pana zrozumie. Istnieje głęboko zakorzenione przekonanie, że im mniej politycy mają do powiedzenia w kwestiach gospodarczych, tym lepiej.

- To mit i to mit podzielany niestety przez najbardziej pokrzywdzone przez ten system grupy społeczne, które muszą w dużej mierze opierać się na polityce socjalnej, edukacyjnej czy zdrowotnej państwa. Państwo ma więc ogromną rolę do odegrania. Musi istnieć balans między rynkiem a rządem. Jeśli któryś z tych czynników zyskuje nadmierną pozycję kosztem drugiego, mamy ogromny problem.

- Dominująca narracja ekonomiczna w Polsce mówi, że rynek sam wszystko rozwiąże, także problemy społeczne, jeśli tylko zostawić go w spokoju.

- Kapitalizm i demokracja rządzą się inną logiką. Kapitalizm opiera się na nierównej dystrybucji dóbr i nastawieniu na zysk, podczas gdy demokratyczne państwo walczy o dobro wspólne. Dobrze pokazał to kryzys finansowy w 2008 roku, kiedy nieregulowany rynek po prostu się załamał i doprowadził do katastrofy nie tylko ekonomicznej, ale i społecznej. Ucierpieli na tym przede wszystkim zwykli ludzie. Dlatego uważam, że państwo powinno regulować rynek. Mamy przekonujące dowody, że im mniej państwo uczestniczy w gospodarce, tym większy poziom biedy. Wystarczy spojrzeć na Stany Zjednoczone.

- Uważa pan, że demokracja nie może obejść się bez kapitalizmu, ale kapitalizm świetnie radzi sobie bez demokracji. Wziąwszy pod uwagę triumf rynku w ostatnich trzech dekadach, możemy spodziewać się demontażu demokracji w Europie?

- Aż tak daleko bym nie szedł. Widzę jednak, że współczesny kapitalizm podkopuje demokrację. Jeśli nic się nie zmieni, będziemy mieli co prawda wolne wybory, parlamenty czy partie polityczne, ale stanie się to wszystko raczej fasadą demokracji. Najważniejsze sprawy gospodarcze, dotyczące życia milionów zwykłych obywateli, będą podejmowane poza instytucjami demokratycznymi. Demokracja będzie miała się za to świetnie w kwestiach praw kobiet, emancypacji mniejszości seksualnych. To, oczywiście, wszystko bardzo ważne, ale ludzie stracą swój wpływ na kwestie gospodarcze.

- Dziś już chyba się to dzieje w Polsce. Utrzymujemy niskie pensje, budując na nich naszą przewagę konkurencyjną. Rząd mówi - mniej lub bardziej oficjalnie - że jeśli podwyższymy pensje, zagraniczni inwestorzy od nas uciekną. Rynek dyktuje dziś politykę gospodarczą, a nie potrzeby obywateli.

- To kiepska strategia na przyszłość. Być może to, o czym pan mówi, przyciąga do Polski inwestycje. Jednak szczodra dla firm polityka podatkowa sprawi w końcu, że budżet Polski nie będzie w stanie udźwignąć oczekiwań społecznych. Natomiast niskie pensje to błędna strategia dla kraju, który tak jak Polska, chce dogonić zachód Europy.

- Wyjaśnijmy to.

- Przyszłość należy do gospodarki opartej na wiedzy, a ta nie zasadza się na nisko płatnych usługach. Być może to dobry scenariusz dla Indii czy Bangladeszu, ale nie dla krajów UE. Budowanie przewagi konkurencyjnej na niskich pensjach to autodestrukcyjna strategia. W nowoczesnej gospodarce, do której, jak rozumiem, aspiruje Polska, nie potrzeba tak wielu tak nisko płatnych miejsc pracy. Jeśli chcesz, żeby gospodarka rosła i była bardziej konkurencyjna, musisz iść w sektor IT, produkcję zaawansowanych technicznie dóbr. Jeśli tego nie robisz, stajesz się Bangladeszem Europy.

- Mówi pan o pewnym skoku cywilizacyjnym, ale to pojęcie w Polsce oznacza przede wszystkim metry sześcienne betonu i kilometry asfaltu wylane za unijne pieniądze.

- To, o czym mówię, oznacza inwestowanie w wiedzę obywateli, tworzenie dobrych warunków produkcyjnych. Państwo, które spogląda w przyszłość, musi przyciągać inwestorów, którzy w tym pomogą. Kraj z niższą produktywnością niż najbardziej rozwinięte państwa musi coś zaoferować. W jakimś stopniu muszą to być niższe pensje. Nie oznacza to jednak, żeby nie próbować skupić się na zorientowanych na przyszłość gałęziach przemysłu. Do tego potrzeba aktywnego państwa. Nie można tego zostawić w rękach kapitału.

 

Prof. Wolfgang Merkel pojawił się w Polsce na zaproszenie Ośrodka Myśli Społecznej im. F. Lassalle'a i Fundacji im. Friedricha Eberta

Zobacz: Andrzej Czerwiński: Węgiel jest i długo będzie naszym głównym surowcem