Rafał Chwedoruk

i

Autor: ARCHIWUM

Rafał Chwedoruk: Uzgodniono Szwecję, a wyszła Boliwia

2016-06-06 4:00

- Rachityczne fale strajków z 1988 roku pokazały, że ani opozycja nie jest tak silna, ani władza nie jest już tak groźna. - mówi profesor Rafał Chwedoruk w rozmowie z "Super Expressem".

"Super Express": - 4 czerwca stał się świętem opozycji przeciwko PiS? Zadowolonych z ostatniego 27-lecia i chcących, by było tak samo, przeciwko tym, którzy chcą zmian?

Prof. Rafał Chwedoruk: - To ciekawe, bo tak jednoznaczne kreowanie mitu 4 czerwca jest dowodem sukcesu PiS i środowisk z nim związanych. To PiS przekonywał, że bez polityki historycznej nie da się we współczesnej polityce funkcjonować. PiS przestrzegał przed pedagogiką wstydu i apelował o pozytywny PR w kreśleniu własnej przeszłości. Mistrzami tego są w naszym regionie np. Czesi. PiS to robił, nawet jeżeli w sposób upraszczający historię jak w przypadku żołnierzy wyklętych, ale robił to skutecznie. I mit 4 czerwca to jest taka polityka historyczna części opozycji.

- Trzeba wykreować "antypisowskie" święto?

- Każda taka data powinna być powodem do refleksji, a nie wyłącznie powodem do fetowania. 4 czerwca nie jest najlepszą datą do świętowania, bo za mało tam jednoznaczności. Przy nawet najbardziej optymistycznej interpretacji nie można uciec od argumentu, że nie były to w pełni demokratyczne wybory. One dopiero otworzyły drzwi do tychże. Z tego powodu może powinniśmy świętować rocznicę pierwszych wyborów prezydenckich z 1990 roku, kiedy obecni liderzy polityczni z dzisiejszego punktu widzenia byli w zupełnie innych miejscach niż teraz... Może pierwsze demokratyczne wybory do Sejmu, kiedy Sejm był zwariowany...

- Ale też najbardziej demokratyczny.

- Tak. Bez progu wyborczego niemal każdy mógł zostać posłem. Do 4 czerwca doprowadziły wreszcie dwie grupy, które miały świadomość własnej słabości. Rachityczne fale strajków z 1988 roku pokazały, że ani opozycja nie jest tak silna, ani władza nie jest już tak groźna. Solidarność była dość mocno skonfliktowana...

- Wielu działaczy podkreśla, że do Okrągłego Stołu doszło w wyniku przewrotu w Solidarności.

- Tak, środowiska i osoby do rozmów dobierano całkowicie arbitralnie. Wiele zacnych postaci z opozycji od lewa do prawa albo nie uczestniczyło w tych zmianach, albo uczestniczyło z poczuciem niedosytu. I wreszcie po 4 czerwca doszło do wydarzeń, które doprowadziły do demokratyzacji kraju, ale także do rzeczy, których wielu uczestników zmian nie chce pamiętać...

- Czyli?

- Mówiąc w skrócie, w procesie żmudnych negocjacji przy Okrągłym Stole w kwestii transformacji społeczno-gospodarczej wynegocjowano Szwecję, po czym wprowadzono Boliwię z Jeffreyem Sachsem. To grzech pierworodny naszej transformacji. I biorąc pod uwagę skalę niezadowolenia, a także ciągłość tego niezadowolenia z tej transformacji, to jest to mocny argument, że 4 czerwca świętować nie powinniśmy. Raczej refleksja niż marsze z orłem z czekolady. W polskich dziejach mamy więcej bardziej jednoznacznych dat nadających się na święta.

- Przez wiele lat słyszałem, że te 27 lat to "sukces, którego zazdroszczą nam wszyscy na świecie". Kiedy rozmawiałem o tym na świecie, to niekoniecznie nam zazdrościli. I kiedy wyściubimy nos poza Polskę, to widać, że po prostu świat się zmienił, a zmiany w Polsce wcale nie były tak wyjątkowe ani najbardziej udane na świecie.

- Dzisiejsza perspektywa musi być inna. Globalizacja jeden ze swoich najważniejszych etapów miała w 1989 roku. Dziś wiemy, że był to fragment większej transformacji, nie tylko krajów postkomunistycznych. Tzw. konsensus waszyngtoński, rola międzynarodowych instytucji finansowych. To była polska, ale tylko kropla w strumieniu dziejów. Polonocentryzm nie jest tu najlepszą metodą.

- Jak zatem patrzeć na datę 4 czerwca?

- Trzeba pamiętać, że blask wolności i dobrobytu po 1989 roku nie wszystkim świecił z tą samą mocą. Strukturalnie wiele grup skazał na bycie po stronie przegranych. Zbyt wielu obietnic nie dotrzymano, by robić z 4 czerwca czerwoną kartkę w kalendarzu i przejść do wesołego świętowania. Budowanie pomników politykom, którzy wciąż żyją i ich bilans życia nie jest zamknięty, jest zdecydowanie przedwczesne. W polskiej polityce tak w wymiarze finansowym, jak i intelektualnym ograniczanie "Bizancjum" dobrze by zrobiło. W tym sensie dodawanie afirmatywnego święta, w którym politycy wychwalają sami siebie i swoją rolę... Powinni tu spojrzeć na to, jak zachowują się ich koledzy w Europie, na którą tak chętnie się powołują, i nieco się mitygować.

Zobacz też: Adam Traczyk o umowie TTIP: Zysk korporacji, strata społeczeństwa