Sławomir Jastrzębowski: Przestępczy rytuał wyciągania z wora

2011-07-21 11:56

Dawno, dawno temu, jako nieopierzony studenciak filologii polskiej, zajmowałem się językiem polskiej grypsery i jej skomplikowanymi rytuałami. Siedzący w więzieniach przestępcy wytworzyli tam bowiem swoją ścisłą hierarchię, kodeks zachowania i oczywiście język. Poznawczo niezwykłe doświadczenie.

Fenomenem grypsery, czyli rządzącej w więzieniach subkultury, zajmowało się wielu wspaniałych naukowców. Oprócz języka szczególnie interesowały mnie analogie między rytuałami grypsujących skazańców ("ludzi" - w języku grypsery) a mechanizmami, które obserwujemy na wolności.

Jeden z zasłużonych dla polskiego więziennictwa bandzior jak się patrzy, z gigantycznym doświadczeniem za murami zakładów karnych, przybliżył mi niuanse rytuału "wyciągania z wora", który można by nazwać rytuałem powrotu albo przywrócenia do grupy.

Otóż jeśli grypsujący więzień popełnił jakieś poważne wykroczenie przeciw swojej społeczności czy kodeksowi, przestawał być dla nich "człowiekiem", trafiał do "wora", czyli stawał się kimś odrzuconym przez grupę.

Z "wora" można było nieszczęśnika wyciągnąć, ale z tym obrzędem "wyciągania z wora" wiązała się swego rodzaju pokuta i zadośćuczynienie. Ale przede wszystkim musiał znaleźć się patron!

Senator Piesiewicz być może będzie kandydował do Senatu. Znalazł patronów, którzy robią wszystko, aby dalej zajmował się sprawami najważniejszymi dla Polski. Wraca do świata polityki.

Katolicki wielbiciel ladacznic i niezłomny płatnik szantażystów. Obserwujemy rytuał, który poraża mnie analogią do tego ze świata grypsery. Na szczęście nie należę i nie zamierzam należeć do subkultury grypsujących pseudoelit.

Nasi Partnerzy polecają