Debatę zaczęła Monika Olejnik, która okazała się najsłabszym prowadzącym tego wieczoru. Nie zadawała takich samych pytań kandydatom, a w modyfikacjach była stronnicza. Andrzej Duda już na początku wyszedł z butów ciamajdy z profesorskiego domu. Wręczając Bronisławowi Komorowskiemu proporczyk z logo Platformy Obywatelskiej zastawił na niego perfidną pułapkę. Podstemplował go poniekąd partią, od czego sam Komorowski stara się uciec, a po drugie postawił go przed dylematem, co zrobić z chorągiewką „PO” usunąć? Źle. Zostawić na całą debatę? Jeszcze gorzej. Zdecydował się ją przekazać prowadzącej. Komorowski wydawał się być stateczny i spokojny, ale Duda wyraźnie atakował przejmując inicjatywę. Kandydat PiS dobrze wypadł mówiąc o polityce historycznej i o konieczności wspierania przez państwo rodzinnego przemysłu zbrojeniowego. Komorowski największą wpadkę zanotował właśnie przy okazji polityki historycznej i bardzo niezgrabnej riposty na zarzut, że pokazywał czekoladowego orła: „Orzeł może być ze wszystkiego” – powiedział Komorowski choć zdecydowanie nie powinien tego mówić. Prezydent był za to przygotowany na atak zarzucający mu podwyższanie podatków. Wskazał, że podatki także obniżał. Elegancja się skończyła się definitywnie, kiedy Komorowski zarzucił kontrkandydatowi, że ma znajomych chodzących po ulicach w kominiarkach, w domyśle, bandytów. Ale Duda odpowiadał pięknym za nadobne „Pan był partyjnym prezydentem przez pięć lat” – to próbka stylu tej dużo agresywniejszej od pierwszej debaty. Merytorycznie nie można było dowiedzieć się o poglądach kandydatów niczego nowego. Nowa była postawa Dudy, pewnego siebie i ofensywnego. Wygrał tę debatę, choć przewaga nie była miażdżąca. Czy debata zmieni losy niedzielnego głosowania? Przekonanych raczej nie przekona, ale z drugiej strony w niedzielę może się liczyć każdy głos.
Zobacz: OSTATNI dzień kampanii wyborczej. Kukiz o debacie: Lepszy Duda RELACJA