Tadeusz Płużański

i

Autor: Mariusz Grzelak Tadeusz Płużański

Tadeusz Płużański: Tokarczuk, Kociołek i "Inka"

2015-10-10 4:00

"Robiliśmy straszne rzeczy jako kolonizatorzy, większość narodowa, która tłumiła mniejszość, jako właściciele niewolników czy mordercy Żydów" - takie bzdury opowiadała w "publicznej" TVP Olga Tokarczuk, tegoroczna laureatka Literackiej Nagrody Nike, którą ufundowała - jak łatwo się domyślić - "Gazeta Wyborcza". Wpisała się tym samym w kampanię nienawiści, którą od lat prowadzi paszkwilant Jan Tomasz Gross. Ale red. nacz. Adam Michnik chwalił laureatkę i pozostałych nominowanych za "odwagę mówienia o sprawach trudnych, często bolesnych".

Do owych spraw "bolesnych" ta sama "Wyborcza" podchodzi jednak wybiórczo. Taką inną miarę przykłada do Żołnierzy Wyklętych, a szczególnie mordujących ich komunistów. Tu "odwagi mówienia" jakoś brakuje. I tak - lajtowo - dziennik Michnika potraktował zmarłego właśnie Stanisława Kociołka - wysokiego funkcjonariusza kompartii. Owszem, było o oskarżeniu tego wicepremiera PRL o masakrę robotników na Wybrzeżu w 1970 r., ale tak jakoś nieśmiało, półgębkiem. O złowrogim określeniu "kat Trójmiasta" przywoływanym w "Balladzie o Janku Wiśniewskim" dziennik nie napisał już ani słowa. Tak samo jak o ofiarach pacyfikacji - rannych i zabitych. A nekrolog na stronach "GW" żegnał "wybitnego polityka, działacza społecznego, patriotę". To samo mówili czerwoni towarzysze zgromadzeni na pogrzebie. Żeby zostawić te sprawy, bo były dawno, a Kociołek jest niewinny, bo nie został skazany. Tak samo jak Jaruzelski czy Kiszczak - inni "ludzie honoru". A my byliśmy na Powązkach Wojskowych z portretami zabitych. Kociołek spoczął tuż obok "Łączki", bo - jak usłyszeliśmy - rodzina miała go prawo tam pochować.

Wieczorem, ciut zmarznięty po odprowadzeniu "patrioty", trafiłem do. piwnic willi Jasny Dom w warszawskich Włochach (ul. Świerszcza 2). I mimo braku ogrzewania atmosfera była bardzo gorąca. W tym szczególnym miejscu - powojennej siedzibie sowieckiego NKWD, którego podziemia pamiętają krew mordowanych tu polskich patriotów - Luiza Łuniewska promowała swoją najnowszą książkę "Szukając Inki". Po niemal 70 latach od śmierci Danuty Siedzikówny dziennikarka i autorka reportaży historycznych odtwarza życie i śmierć tej dzielnej dziewczyny, która mimo swoich 17 lat zachowała się jak trzeba, pozostała Niezłomna. Jednak - jak tłumaczyła autorka - "Inka" nie była wyjątkiem, a raczej typową przedstawicielką pokolenia. Pięknego pokolenia II Rzeczypospolitej, zamordowanego potem przez komunę. Przez takich "patriotów" jak Stanisław Kociołek. Ale to "Ince" Polacy stawiają dziś pomniki, jak ten odsłonięty niedawno na warszawskiej Woli, a "kata Trójmiasta" przeklinają na Powązkach. Inaczej "Gazeta Wyborcza", która dobra woli szukać w zbrodniczych okupantach Polski, a Polakom przypisywać najgorsze cechy. Ale my nie damy sobie napisać historii na nowo.

Zobacz: Cezary Tomczyk: PiS nie trzeba straszyć. On straszy sam sobą