Tomasz Walczak KOMENTUJE: Dżuma, cholera, syfilis...

2015-05-04 4:00

Czego w tej Polsce nie ma! Z kraju wiecznych braków zamieniliśmy się w krainę obfitości. Wszystkiego mamy w bród. Do wyboru, do koloru. Ale ta mnogość za rzadko przekłada się na jakość. Można by przywołać słowa nieodżałowanego Jana Himilsbacha, który poetycko stwierdził, że "tyle dróg budują, tylko, k..., nie ma dokąd iść!". Tyle możliwości, a tak niewiele alternatyw.

Czego w tej Polsce nie ma! Z kraju wiecznych braków zamieniliśmy się w krainę obfitości. Wszystkiego mamy w bród. Do wyboru, do koloru. Ale ta mnogość za rzadko przekłada się na jakość. Można by przywołać słowa nieodżałowanego Jana Himilsbacha, który poetycko stwierdził, że "tyle dróg budują, tylko, k..., nie ma dokąd iść!". Tyle możliwości, a tak niewiele alternatyw.

Trochę jak ze zbliżającymi się wielkimi krokami wyborami prezydenckimi. Mamy jedenastu kandydatów o osobowościach i hasłach (bo programami trudno to nazwać) od Sasa do Lasa. Są wśród nich utrwalacze III RP, którzy chcą, żeby było, jak jest. Są też niestrudzeni jej wrogowie, którzy najchętniej wszystko to by zaorali i zalesili. Wybór jest jednak pozorny. Trochę jak w supermarkecie, gdzie półki uginają się od setek produktów, ale większość marek i tak należy do dwóch-trzech największych korporacji.

Do tej pory mówiło się, że w naszej polityce mamy do wyboru między dżumą a cholerą - między PO a PiS. A jak spojrzeć na pretendentów do Pałacu Prezydenckiego, to oprócz dżumy i cholery mamy jeszcze ebolę, AIDS, syfilis, malarię, trąd, czarną ospę, świńską grypę, czerwonkę czy kiłę. Tworzy się nam bogaty atlas najbardziej niebezpiecznych chorób, ale lekarstwa na te zarazy jakoś nie widać. A zapotrzebowanie na nie jest duże. Wskazuje na to wysokie poparcie dla tzw. kandydatów anty- establishmentowych, czyli Pawła Kukiza czy Janusza Korwin-Mikkego. Są przeciw wszystkim i wszystkiemu, co dobrze współgra z nastrojami Polaków, którzy wyraźnie zmęczeni są współczesną Polską, która dla większości z nas jest krajem wiecznego jutra i, mimo ujmujących danych z naszej gospodarki, pogarszających się perspektyw.

Ale nawet ci kandydaci niewiele mają do zaproponowania poza kosmetycznymi zmianami. Niby zapowiadają rewolucję, ale zamiast rewolucyjnej burzy dają nam rewolucyjną mżawkę. Jednemu za cały program robi zmiana sposobu wybierania polityków (Kukiz). Drugi chciałby wprowadzić nieograniczone prawo dżungli - czyli niech będzie jak teraz, tylko jeszcze gorzej (Korwin-Mikke). Reszta liczących się kandydatów to zwolennicy szeroko pojętego status quo, który oznacza obronę systemu ekonomicznego, promującego garstkę ludzi z odpowiednimi znajomościami lub odpowiednio zasobnymi portfelami kosztem reszty społeczeństwa. I to ten system ekonomiczny jest źródłem - nawet jeśli nieuświadomionym - frustracji Polaków. Tylko kandydat, który chciałby z tym zerwać, który chciałby wprowadzić sprawiedliwość społeczną, równość szans i sprawić, by państwo było w końcu rzecznikiem słabych i wykluczonych, byłby prawdziwą alternatywą. A tak, parafrazując Himilsbacha, tylu kandydatów się narobiło, tylko, k..., nie ma na kogo głosować!

Zobacz: Wybory prezydenckie 2015. Spada poparcie dla Komorowskiego, a Kukiz rośnie w siłę