Wiesław Gałązka: Politycy uprawiają nekromarketing. Jeżdżą na miejsca katastrof, by się pokazać

2010-10-15 16:30

- Niestety, nasi politycy traktują ludzkie tragedie instrumentalnie, chcą dzięki nim w sposób spektakularny "zaistnieć". Gdy przytrafia się okazja ku temu, natychmiast jadą na miejsce tragedii, gdy zaś czują, że stracą na tym wizerunkowo, ryzyka nie podejmują - mówi Specjalista od wizerunku medialnego Wiesław Gałązka.

"Super Express": - Jak pan ocenia reakcję premiera Tuska na wypadek polskiego autobusu pod Nowym Miastem, w którym zginęło 18 osób?

Wiesław Gałązka: - Rozumiem, że pyta pan o brak reakcji. Niestety, nasi politycy traktują ludzkie tragedie instrumentalnie, chcą dzięki nim w sposób spektakularny "zaistnieć". Gdy przytrafia się okazja ku temu, natychmiast jadą na miejsce tragedii, gdy zaś czują, że stracą na tym wizerunkowo, ryzyka nie podejmują. Pamiętam, jak półtora roku temu Donald Tusk z Lechem Kaczyńskim niemal ścigali się ze sobą, kto pierwszy przybędzie na pogorzelisko w Kamieniu Pomorskim.

Przeczytaj koniecznie: Siostra Mirosława B., kierowcy rozbitego busa: Nie wińcie mojego brata za śmierć tych ludzi

- Nie trzeba aż tak daleko sięgać pamięcią. Dwa tygodnie temu premier błyskawicznie zjawił się na miejscu wypadku polskiego autobusu pod Berlinem...

- Bo wiedział, że będą to transmitować polskie i zagraniczne media. A on w świetle reflektorów spotka się z kanclerz Merkel. Natomiast gdy ludzie jadą do pracy w urągających ludzkiej godności warunkach i rozbijają się, na miejsce przybywa tylko minister spraw wewnętrznych. To było bardzo niesmaczne. Zastanawiam się, ile osób musi zginąć, kim muszą być ofiary i gdzie musi dojść do wypadku, żeby na miejscu pojawił się premier, a nie np. wicepremier czy wiceminister.

- Chce pan powiedzieć, że politycy nie traktują ofiar i ich rodzin jednakowo?

- Ilekroć giną nasi pielgrzymi, politycy od razu pędzą na miejsce tragedii, żeby przypodobać się hierarchii kościelnej. Ile razy giną Polacy za granicą, politycy jadą, by dobrze wypaść w oczach Zachodu i opinii krajowej. Natomiast we wtorek do pracy jechali tylko biedni ludzie...

- I premier wstydził się tam pokazać?

- W Niemczech wystarczyło się tylko pokazać, tutaj już nie. Premier musiałby się zastanawiać, jak to możliwe, że w takich warunkach ludzie jeżdżą do pracy, dlaczego w ich regionie nie ma pracy i muszą do niej dojeżdżać nie wiadomo dokąd itd. Wydźwięk jego wizyty byłby taki, że rząd nic nie wie o codziennym życiu prostych, biednych ludzi i że gdzieś zagubił swą opiekuńczą misję. Premierowi zadano by wiele trudnych pytań. Musiałby świecić twarzą za ten cały bałagan.

- A on jak zwykle stawia na PR...

- Nie tylko on. W polskiej polityce od dawna mamy do czynienia ze zjawiskiem nekromarketingu. Chodzi o budowanie sobie PR - albo pośmiertnie, jak to robi się teraz w przypadku Lecha Kaczyńskiego, albo pokazując się jako osoby emocjonalnie związane z tragedią, najbardziej współczujący żałobnicy, itd. Spójrzmy choćby na ostatnie marsze z pochodniami Jarosława Kaczyńskiego. Myślę, że to on jest mistrzem nekromarketingu, a katastrofa smoleńska doprowadziła to zjawisko do apogeum.

Patrz też: Premierzy Tusk i Putin na miejscu katastrofy w Smoleńsku: Tusk klęczał przy szczątkach prezydenckiego samolotu (ZDJĘCIA)

- Rodziny ofiar potrzebują pomocy finansowej. Być może premier nie chciał jechać, bo musiałby obiecywać gruszki na wierzbie?

- Pewnie tak. Ja nie wierzę w takie obietnice, zbyt rzadko są spełniane. Przecież i one służą budowaniu dobrego wizerunku polityków. Jedyne, co mogę im powiedzieć, to: panowie, ciszej nad tymi trumnami.

Wiesław Gałązka

Specjalista od wizerunku medialnego, wykładowca Dolnośląskiej Szkoły Wyższej