Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny Tomasz Walczak

Zdaniem redaktora: Po co Kaczyńskiemu premierostwo?

2017-11-21 6:00

W ostatnim czasie jak bumerang wraca sprawa premierostwa Jarosława Kaczyńskiego. Najnowsze wieści z Nowogrodzkiej głoszą, że decyzja zapadła i za dwa tygodnie szykuje się w rządzie prawdziwa rewolucja. Wziąwszy jednak pod uwagę, że wersja wydarzeń co chwila się zmienia, trudno przesądzić, czy rzeczywiście do zmiany premier dojdzie. Wydaje się jednak, że rozważania na ten temat są na tyle zaawansowane, że coś musi być na rzeczy.

Tylko po co Kaczyńskiemu premierostwo? Dawno już go przecież wszyscy w PiS ogłosili żaglem, sterem i okrętem "dobrej zmiany". Nikt nie ukrywa, że ośrodek decyzyjny tej ekipy mieści się na Nowogrodzkiej, a nie w KPRM. Po co więc coś zmieniać? Czyż lepsze nie jest wrogiem dobrego?

Gdyby wszystko w obozie rządowym grało i huczało, prezes by się pewnie nawet nad zmianą nie zastanawiał, a jego podwładni tej zmiany by mu nie suflowali. Nie da się ukryć, że po lipcowych wetach prezydenta coś w monolicie PiS pękło, coś się skończyło. Rozgorzała bezpardonowa walka o wpływy, a niektórzy uważają wręcz, że o schedę po Jarosławie Kaczyńskim. W samej ekipie rządowej o niepodległość walczą Macierewicz, Ziobro czy Morawiecki. Do tego dochodzi ośrodek prezydencki, który urwał się z krótkiej smyczy Nowogrodzkiej, co stało się katalizatorem pozostałych konfliktów. Weta pokazały, że Kaczyński nie jest taki wszechmocny, jak się wydawało. Reszta pisowskich samców zapewne uznała, że prezes słabnie, i jak nie teraz, to kiedy zacząć rozpychać się w stadzie?

Być może objęcie funkcji szefa rządu przez Kaczyńskiego i wyeliminowanie pośrednika w relacjach z krnąbrnymi ministrami w postaci Beaty Szydło rozważane jest jako wyraźny sygnał dla czujących zapach krwi wilczków, kto tu jeszcze przewodzi tej watasze. Niemniej ważnym czynnikiem może być wyraźna utrata rewolucyjnego impetu rządowego walca. W ostatnich miesiącach widać brak zapału i próby odcinana kuponów od sukcesów pierwszych dwóch lat. Co może lepiej zapędzić aparat rządowy do pracy, niż bezpośredni nadzór samego prezesa? Skoro menedżerowie nie dają rady, bezpośredni właściciel musi tupnąć nogą. No i wreszcie Andrzej Duda - w gronie działaczy PiS wyraźnie rośnie pragnienie, by naprzeciwko usamodzielniającego się prezydenta postawić kogoś, z kim będzie się on liczył bardziej niż z Beatą Szydło.

Problemy wewnętrzne mogą więc sprawić, że Kaczyński zaciśnie zęby i powie sobie: "nie chcę, ale muszę". No i zostanie tym premierem.

Zobacz także: Kaczyński wyczyści rząd Szydło. ZMIANY w rządzie