Janusz wyjechał z Polski za chlebem sześć lat temu. - Pracował w Szwecji. Był budowlańcem. Dobrze mu się wiodło. Na siebie zarobił i jeszcze nam pomagał - opowiada Marek Osiński (58 l.), jego szwagier. - Teraz miał urlop, więc poleciał do Anglii, gdzie mieszka z rodziną mój syn, a jego siostrzeniec. Chciał odpocząć, nacieszyć się bliskimi. Aż do wtorku wiedzieliśmy tyle, że wyszedł z domu na papierosa i przepadł - dodaje.
Janusz nie miał przy sobie żadnych dokumentów i nie mówił po angielsku. Podejrzewano, że zabłądził w nieznanym mieście i z nikim nie mógł się dogadać. Ale mijały dni, a brytyjska policja nie wpadła na żaden ślad zaginionego. Szukano go nie tylko w Anglii, ale i w Polsce. Bliscy mężczyzny, mieszkający w Jabłonowie Pomorskim, uruchomili Fundację Itaka. Aż w końcu stało się: kilka dni temu w lesie na przedmieściach Leeds odkryto ciało Janusza.
Brytyjska policja orzekła, że nie doszło do zabójstwa. Od razu wykluczyła udział osób trzecich. - Mówią, że on się zabił. Bzdura! Po to miałby pojechać do Anglii?! - denerwuje się pan Marek. Nie wierzy w dobre chęci brytyjskiej policji. Chce, by sprawą zajęli się polscy śledczy.
Zobacz: Porwał Maję i uniknie kary?