- Czegoś takiego nie pamiętają najstarsi policjanci - kręci głową insp. Borowiak. Bo też najeźdźcy zostawili na policyjnych ciałach bolesne, krwawe ślady - swędzące krosty i pęcherze. Inwazja trwała kilkanaście dni i choć dzielni stróże prawa desperacko się bronili, to w końcu musieli skapitulować. - Dwudziestu siedmiu zostało pokąsanych, czterech z nich tak bardzo, że poszli na zwolnienia - wylicza Borowiak i demaskuje najeźdźcę. To wina ptasiego kleszcza - obrzeżka gołębienia. Pasożytuje na gołębiach, ale gdy akurat nie ma ich w pobliżu, z chęcią przenosi się na człowieka. - Być może stało się tak również przez deszczową aurę - przypuszcza Borowiak.
Na reakcję kierownictwa poznańskiej policji nie trzeba było długo czekać. Zarządziło kontratak bronią chemiczną - opryski i odkażanie radiowozów. Ale kleszcze nie oddały pola i w końcu część budynku trzeba było zamknąć. Teraz trwa tam dezynsekcja. A ponieważ poszkodowana została także żona jednego z mundurowych, sanepid zaordynował także kontrolę mieszkań policjantów.
A co z petentami policji, na których padł blady strach? - Dla nich uruchomiliśmy mobilny komisariat - mówi Borowiak.
Zobacz: UDAWAŁA kochającą matkę, a pozwalała katować własne dziecko!