Jaworzno, śląskie: Mój synek umarł, bo nie chcieli mi zrobić cesarki (ZDJĘCIA!)

2010-05-08 15:39

Malwina Klimczak (25 l.) tak bardzo cieszyła się, że wkrótce zostanie mamą. Nosząc swojego wyczekiwanego synka pod sercem, tylko liczyła dni do porodu.

Z niecierpliwością oczekiwała, kiedy będzie mogła zabrać Alanka na pierwszy spacer, zobaczyć jego pierwszy uśmiech, wsłuchiwać się w jego dziecięce gaworzenie... Niestety, okrutny los napisał zupełnie inny scenariusz. Alanek zmarł krótko po porodzie. Załamana pani Malwina twierdzi, że lekarze ze Szpitala Miejskiego w Jaworznie zbyt długo zwlekali z przeprowadzeniem cesarskiego cięcia.

Nie ma większego bólu dla matki niż strata własnego dziecka. I choć Malwina Klimczak nad maleńkim grobem swojego synka Alanka wylała już morze łez, to wciąż nie może pogodzić się z tragedią, która ją spotkała. - Zamiast go tulić i nosić na rękach, mogę tylko zapalić mu znicz - płacze mama nieżyjącego Alanka.

Patrz też: Szczecin: Tragedia w żłobku. Dziecko zmarło w czasie snu

Pani Malwina trafiła do szpitala w Jaworznie (woj. śląskie) 17 lutego, trzy dni po prognozowanym terminie porodu. Wydawało się, że prawidłowo rozwijające się w łonie matki dziecko bez problemów przyjdzie na świat. Jednak pani Malwina spędzała w szpitalu kolejne dni, a do porodu wciąż nie dochodziło. - Było kilka prób wywołania porodu przez podanie oksytocyny, ale bezskuteczne - opowiada swój dramat pani Malwina. - Im dłużej trwał mój pobyt w szpitalu, tym gorzej się czułam. Zgłaszałam lekarzom, że mam silne bóle brzucha, że czuję skurcze, że Alanek bardzo kopie, nawet do 40 razy w ciągu godziny. W drugim tygodniu po terminie porodu prosiłam o przeprowadzenie cesarskiego cięcia, ale lekarze odmówili wykonania tego zabiegu - mówi smutno mama Alanka.

Dramat rozpoczął się 5 marca, po 19 dniach od prognozowanego terminu porodu. Matce odeszły wody płodowe. Były gęste i cuchnące, w kolorze zgniłej zieleni. Mimo to lekarze dalej zwlekali z cesarskim cięciem. - Znowu podpięto mnie pod kroplówkę. Ponownie odeszły mi wody. Ale dopiero wtedy, gdy Alankowi zaczęło spadać tętno, lekarze zaczęli działać. Dopiero wtedy była cesarka, a mój Alanek urodził się tak słaby, że nawet nie dali mi go przytulić do serca - mówi pani Malwina.

czytaj dalej>>>


Chłopiec urodził się z przegniłą pępowiną, jego paznokcie u rączek i stópek były zazielenione. Maleństwo zostało przewiezione do szpitala w Zabrzu. Tam lekarze próbowali go ratować, ale jego serce, płuca, nerki, a potem także wątroba po kolei odmawiały posłuszeństwa. 21 marca Alanek zmarł.

Patrz też: Lubelskie: Uratowałem syna, bo przeczułem, że umiera

Tymczasem dr Krzysztof W., ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego, nie ma sobie nic do zarzucenia. O sprawie nie chciał z nami rozmawiać. - Zrobiłem wszystko jak należy, nic nie poradzę na to, że matka cierpi - rzucił tylko.

Sprawą zajęła się prokuratura w Jaworznie. - Śledztwo jest na początkowym etapie. Przesłuchana została rodzina dziecka, ściągamy teraz dokumentację lekarską, czekamy też na opinię biegłych - mówi Liliana Sobańska, szefowa prokuratury.

Śląska Izba Lekarska także zainteresowała się koszmarną historią pani Malwiny. - Postępowanie prowadzi rzecznik odpowiedzialności zawodowej. Jeśli znajdzie ku temu przesłanki, skieruje sprawę do sądu lekarskiego -potwierdza Katarzyna Strzałkowska (36 l.), rzecznik Izby.

Dr Adam Sandauer (60 l.), Stowarzyszenie Primum Non Nocere:

- Kiedy pacjentka prosiła o cesarskie cięcie, lekarz powinien jej posłuchać. Moim zdaniem matka dziecka powinna wystąpić z pozwem cywilnym przeciw lekarzowi.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki