Był lany poniedziałek. Pan Józef jadł świąteczne śniadanie z córką, zięciem i wnukami. Nagle zadzwonił telefon. - To była sąsiadka. Powiedziała, że przy naszym rodzinnym grobowcu jest mnóstwo policji. Szybko tam pojechaliśmy - wspomina pan Józef. Na cmentarzu przecisnął się przez tłum gapiów i przeżył szok. - Grobowiec był rozbity, trumny połamane, a dookoła leżały szczątki mojej żony Danusi i jej mamy. Brakowało zwłok teścia, Jana P. (88 l.) - relacjonuje mężczyzna.
Policjanci wpuścili do mogiły psa tropiącego, który chwilę pokręcił się w środku i wybiegł, kiedy podjął ślady. Przeskoczył przez niskie ogrodzenie cmentarza i ruszył w stronę lasu po drugiej stronie ulicy. Zatrzymał się w gęstych zaroślach nad zwłokami Jana P.
- Policyjni eksperci stwierdzili, że szczątki są kompletne. To w tej całej tragedii jedyne szczęście. Nie wiem, kto to zrobił i co nim kierowało, ale to nie mógł być ktoś zdrowy psychicznie. Gdy z analizy wrócą szczątki teścia, pochowamy go po raz kolejny razem z teściową i żoną - tłumaczy Józef Możdżan.Sprawę bada policja. - Na miejscu pracowali m.in. technicy z Gdańska. Pies tropiący dotarł do szczątków jednej z osób, która była pochowana w tym grobowcu. Szukamy sprawców. Na razie nie wiemy, co było motywem ich działania - mówi krótko Daniel Pańczyszyn, rzecznik policji w Lęborku.
Zobacz też: Katastrofa A320. Bohaterski pilot do końca walczył o życie pasażerów