Żelechów w woj. lubuskim. Ćwierć wieku temu była to, jak wspominają mieszkańcy, wieś mlekiem i miodem płynąca. Dziś, o tym co się później stało, świadczą niedokończone, ziejące czarnymi dziurami okien bloki w których mieli zamieszkać pracownicy miejscowego PGR-u. Z dnia na dzień wieś podupada coraz bardziej. Doszło do tego, że mieszkańcy, aby mieć opał na zimę zbierają po lasach chrust! Tak też było w wypadku Franciszka (60 l.) i jego znajomego Wiktora M. (55 l). Obaj, jak wielu ze wsi, chętnie pomagali pracownikom leśnym w układaniu ściętych pni drzew. Przy okazji zbierali chrust czy wycinali tzw. suszki czyli drobne zasuszone drzewa. Tak też było w przypadku przyjaciół z Żelechowa. Kiedy Wiktor układał wielkie bale w kubiki, Franciszek postanowił wyciąć jedno z suchych, jak mu się wydawało, drzew. Przyciął źle, a drzewo wcale nie było suche. Padając, zmiażdżyło Wiktora. Nie udało się go uratować. Pochowano w grobie, w którym dziesięć lat wcześniej spoczęła jego matka. Nad Franciszkiem prokurator się ulitował. Nie siedzi za kratami. Czeka na proces na wolności. A we wsi wstrząśnięci tragedią ludzie pytają wprost, jak to jest, że w XXI wieku w rozwiniętym państwie unijnym ludzie na wsiach, żeby się zimą ogrzać, muszą zbierać chrust.
Zobacz: Brutal z Elbląga wyrzucił kundelka z trzeciego piętra