Warszawa: Mordercy podkomisarza Andrzeja Struja nawet nie żałują!

2011-01-07 18:05

Ta zbrodnia wstrząsnęła całą Polską! Dwóch nastolatków, którzy 10 lutego 2010 roku zadźgali na warszawskim przystanku podkom. Andrzeja Struja (†41 l.) stanęło w środę przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Tylko jeden z nich przyznał się do zabójstwa. - Nie chciałem zabić tego człowieka - tylko tyle wydobył z siebie Mateusz N. (18 l.), nożownik, patrząc w oczy rodzinie zamordowanego funkcjonariusza.

Do sali rozpraw wchodzili w milczeniu, ze spuszczonymi głowami. Na pytania "dlaczego to zrobiliście", nie reagowali. Kiedy zasiedli już na ławie oskarżonych, beznamiętnie patrzyli przed siebie. Podczas odczytywania aktu oskarżenia na ich dziecięcych twarzach nie było żadnych emocji. Widać jednak, że doskonale zdają sobie sprawę z tego, co się stało, i z tego, co im grozi. Jednak podejrzani o zamordowanie podkom. Andrzeja Struja robią wszystko, aby tanio skóry nie sprzedać.

Nie wiedział, że dźga policjanta?

Mateusz N. przyznał się do winy. To on zadawał stołecznemu policjantowi ciosy nożem. Nie pamięta, ile ich było, ale na pewno więcej niż jeden. W trakcie procesu odmówił składania zeznań, ale odpowiadał na pytania po tym, jak sąd odczytał jego wcześniejsze wyjaśnienia.

Przeczytaj koniecznie: Zabójstwo policjanta - tak zginął Andrzej Struj (symulacja)

Widać wyraźnie, że chłopak wie, że się nie wywinie, ale stara się zrobić wszystko, aby wyrok był jak najniższy. Upiera się, że nie wiedział, że zaatakowany mężczyzna to policjant. Przyznaje jednak, że podkom. Struj pokazywał "blachę". - Myślałem, że to legitymacja kontrolera biletów albo ochroniarza z sądu. Nie wiedziałem, że to funkcjonariusz - tłumaczył na sali rozpraw.

Broni też drugiego z podejrzanych. Z jego zeznań wynika, że Piotr R. (19 l.), który przytrzymywał Struja podczas zadawania ciosów, tylko przypadkowo znalazł się w niewłaściwym miejscu i czasie.

Czy drugi napastnik uniknie wysokiej kary?

Drugi, starszy, z podejrzanych ma znacznie większe szanse na uniknięcie wysokiego wyroku. Piotr R. przez całą rozprawę nie odzywał się wcale, poza krótkim oświadczeniem, które wygłosił. Mówił cichym, monotonnym głosem, jakby nauczył się słów na pamięć. Poza tym przez ponad 5 godzin patrzył przed siebie z miną bez wyrazu. Z jego słów wynika, że chciał tylko pomóc koledze. Kiedy zobaczył, że jego kompan wyciąga nóż, uciekł. Zeznania świadków są w kilku punktach rozbieżne i to najprawdopodobniej zadziała na korzyść Piotra R.

- Kiedy zatrzymałem Mateusza N., on powiedział "dojechałem w tramwaju jakiegoś frajera" - zeznawał podinsp. Dariusz Krząstek, policjant, który złapał podejrzanego kilkanaście minut po zdarzeniu. Po tych słowach siostra Andrzeja Struja z płaczem wyszła z sali.

W środę sąd przesłuchał większość świadków, możliwe więc, że wyrok zapadnie już 21 stycznia. Obaj podejrzani w momencie popełnienia zbrodni nie byli jeszcze pełnoletni, najsurowszy wyrok, jaki mogą usłyszeć, to 25 lat.

Jak zginął podkom. Andrzej Struj

10 lutego 2010 roku tuż po godz. 10 na przystanku tramwajowym pod centrum handlowym Fort Wola funkcjonariusz zwrócił uwagę dwóm wulgarnym nastolatkom i pokazał policyjną legitymację. Kiedy wsiadł do tramwaju, jeden z chłopaków, Mateusz N., rzucił w okno pojazdu wkładem od kosza na śmieci. Policjant pobiegł, by go zatrzymać. W czasie szarpaniny drugi z podejrzanych, Piotr R., złapał policjanta od tyłu, a Mateusz N. wyciągnął nóż i wbił go kilka razy w klatkę piersiową funkcjonariusza. Sprawcy uciekli, a policjant skonał. Osierocił dwie córeczki: Krysię (6 l.) i Monikę (9 l.).

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki