W środę, gdy Franciszek po raz pierwszy pojawił się w papieskim oknie, aby rozmawiać z pielgrzymami, wspomniał zmarłego wolontariusza Macieja. Chłopak skończył krakowską Akademię Sztuk Pięknych. Gdy tylko dowiedział się, że pod Wawelem odbędą się Światowe Dni Młodzieży, od razu zgłosił się jako wolontariusz.
- Maciek rzucił pracę, by zaangażować się w ŚDM - wspominał Franciszek. Jednak we wrześniu 2015 roku okazało się, że cierpi na raka kości. Wtedy rozpoczął dramatyczną walkę o życie.
- Ludzie mają różne marzenia. Ja chciałbym po prostu żyć - dzielił się ze znajomymi na Facebooku. Nagrał wzruszający filmik, w którym opowiadał o tym, co go spotkało. Dziękował w nim swojej rodzinie i przyjaciołom za modlitwy i słowa wsparcia. - Bardzo chcę żyć. Przeżyję. Słowo harcerza - mówił. Mimo choroby nie zwalniał tempa. Stworzył logo ŚDM i prawie wszystkie grafiki i animacje. Jego dzieła ozdabiają niemal każdą krakowską ulicę.
Niestety, choroba szybko postępowała. Na początku czerwca lekarze amputowali Maćkowi nogę, ale on wciąż wierzył, modlił się o cud. Marzył, aby spotkać się z Franciszkiem. Miał zarezerwowane miejsce w tramwaju, którym wczoraj papież przejechał na Błonia wraz z niepełnosprawnymi.
Tymczasem było coraz gorzej. - Maciek nie jadł, wpadł w depresję. Chore płuca nie pozwalały mu dużo mówić. Po lekach, które dostawał, pocił się i musiał się przebierać nawet kilka razy dziennie - wspominają jego przyjaciele z komitetu organizacyjnego ŚDM. Chłopak ponownie trafił do szpitala. Napisał znajomym, że jeszcze nigdy nie było tak źle.
Zmarł 2 lipca. Trzy dni później rodzina pochowała go na cmentarzu w Katowicach, skąd pochodził. Teraz, dzięki Franciszkowi, usłyszał o nim cały świat.