Pilot tupolewa musiał lądować, bo z lotnisk zapasowych nie było czym jechać do Katynia

2010-04-28 12:18

Gęsta mgła i fatalne warunki pogodowe nie mogły przeszkodzić załodze prezydenckiego tupolewa w posadzeniu maszyny na ziemi? Piloci wiedzieli, że w planie lotu uwzględniono lotniska zapasowe, ale plan awaryjny nie wchodził w grę. Dlaczego? Bo funkcjonariusze BOR nie zorganizowali w Witebsku i Mińsku na Białorusi samochodów, którymi prezydent i delegacja mogliby dojechać do Katynia.

Na pierwszy rzut oka organizacja rocznicowych uroczystości w Katyniu była dopięta na ostatni guzik, ale wiele wskazuje na to, że doszło do zaniedbań, które pośrednio mogły się przyczynić do katastrofy. "Dziennik Gazeta Prawna" informuje, że piloci na długo przedtem zanim usiedli za sterami, wiedzieli o możliwości lądowania w Witebsku i Mińsku. Nie mieli jednak wyjścia i musieli próbować wylądować na lotnisku Siewiernyj. Dlaczego?

"DGP" podaje, że funkcjonariusze BOR zadbali wprawdzie o podstawienie na płytę lotniska w Smoleńsku samochodów, którymi prezydent Lech Kaczyński i pozostali członkowie delegacji mogliby pojechać do Katynia, ale już w Witebsku i Mińsku na Białorusi na polskich VIP-ów nie czekały żadne auta.


Skąd to niedopatrzenie, skoro załoga jeszcze przed lotem wiedziała o awaryjnym planie lotu? Piloci wiedzieli, ale BOR nie wiedział, bo dowództwo 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego nie powiadomiło funkcjonariuszy.

- Faktycznie, nie mieliśmy tej informacji, dlatego nie mogliśmy zabezpieczyć tych lotnisk - mówi "DGP" mjr Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik BOR. Ale dodaje: - Gdybyśmy mieli informacje, że samolot wyląduje na zapasowym lotnisku, to na pewno udałoby nam się je zabezpieczyć i przygotować transport.

Rzecznik Sił Powietrznych, ppłk Robert Kupracz nie ma sobie nic do zarzucenia. - Przepisy nie nakładają na Siły Powietrzne obowiązku informowania BOR o lotniskach zapasowych ujętych w planie lotu - ucina krótko. 

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki