Historia makabrycznego znaleziska jest tajemnicza. 20 grudnia 2014 roku w lesie pod wsią Kanie znaleziono czaszkę. Nie było już na niej skóry ani mięśni.
- Znalazł ją mężczyzna, który pomagał myśliwym naganiać zwierzynę. Leżała parę metrów od leśnej drogi - mówią policjanci. Przetrząsnęli las, szukając śladów, które dałyby wyjaśnienie znaleziska. Nie udało się. Co więcej, nie odkryto innych części szkieletu. Nawet jednej kości, która pozwoliłaby przypuszczać, że np. korpus i kończyny zostały rozwłóczone przez leśną zwierzynę.
Czaszkę zbadali lekarze z Zakładu Medycyny Sądowej z Lublina i orzekli, że należała do dorosłego mężczyzny. Nie wiadomo, czy umarł on z powodów naturalnych, czy też został zabity.
Śledczy znalezisko powiązali z zaginięciem Radosława Topisza (34 l.). - 11 września syn pojechał do kolegi mieszkającego w Wólce Kańskiej. O godzinie 20.00 od niego wyszedł. Miał złapać pociąg do Chełma - opowiada pan Topisz. Nie wierzy, że jego syn nie żyje. - To nie jego czaszka. Nie ten kształt, nie to uzębienie - zapewnia.
Radosław prowadził skup złomu w Dołhobyczowie. Interesy z niewłaściwymi kontrahentami sprawiły, że narobił sobie długów. - Ale nikt przecież nie zabijałby człowieka, który ma mu oddać pieniądze. Radek to porządna firma, pojechał pewnie za granicę, by zarobić na oddanie długów - dowodzi Stanisław Topisz. - Pomóżcie mi go znaleźć żywego. Powiedzcie mu, żeby wracał do domu - apeluje zrozpaczony ojciec.
Dopóki badania DNA nie określą w sposób niezbity, że to jest Radosław Topisz, policjanci będą traktować go jako osobę zaginioną.
Zobacz: Niesamowita historia. Zaginiony chłopiec odnalazł się po 24 latach!
Zapisz się: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail