Śledczym tłumaczyła, że przerosła ją rola matki i inaczej wyobrażała sobie macierzyństwo.
Zanim Maria W. stanęła przed Sądem Okręgowym w Rzeszowie, długo siedziała w krakowskim areszcie śledczym przy ul. Montelupich, gdzie badali ją psychiatrzy i psychologowie. Bo młoda matka, choć przyznała się do zabicia córeczki, twierdziła uparcie, że... nie chciała jej skrzywdzić! Czyżby nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi? Śledczym bez emocji opowiadała, że już wcześniej zdarzało się jej podduszać maleńką Hanię. Po co? Aby ją uspokoić!
Maria W., mieszkanka Dębicy na Podkarpaciu, zwyczajnie nie radziła sobie z dzieckiem. Gdy zdała sobie z tego sprawę, opowiedziała o wszystkim mężowi. Przejęty mężczyzna zaprowadził ją do psychologa, ale nawet nie zdążyła rozpocząć terapii. Nazajutrz stanęła z płaczącą Hanią przy otwartym oknie i po chwili wypuściła ją z rąk. Maleństwo przeżyło upadek z IV piętra, ale miało tak rozległe obrażenia czaszki, że nie zdołano go uratować. A Maria? Gdy na miejscu tragedii zjawili się policjanci, sprawiała wrażenie obłąkanej. Właśnie dlatego potrzebna była opinii biegłych psychiatrów.
"W chwili popełniania przestępstwa mogła nie być do końca poczytalna" - brzmiała zgodna opinia ekspertów. Wykorzystał to obrońca kobiety, wnosząc o nadzwyczajne złagodzenie kary. Prokurator także nie żądał najsurowszego wyroku - chciał dla Marii W. 8 lat więzienia. Wczoraj sąd skazał ją na 10 lat. - Kara jest za surowa. Moim zdaniem sąd nie wziął pod uwagę opinii biegłych - stwierdził adwokat kobiety, zapowiadając wniesienie apelacji.
Zobacz: Piotr Tylman o poszukiwaniach Ewy Tylman: możliwości sprawdzenia rzeki powoli się wyczerpują