Przypadek Rafała Piotrowskiego z Sosnowca może wydawać się śmieszny, ale jemu samemu do śmiechu nie jest. Oto bowiem 20 grudnia ub.r. dowiedział się, że nie żyje. - Do mojej partnerki zadzwonił wtedy mój szwagier. Powiedział, że jutro ma być mój pogrzeb! O mało trupem nie padła – opowiada pan Rafał.
Rychło sprawa się wyjaśniła, że to pomyłka. Po prostu w Szpitalu Miejskim w Sosnowcu umarł mężczyzna o tym samym imieniu i nazwisku. Zgadzał się nawet wiek. I ktoś wypełniając kartę zgonu, pobrał z systemu PESEL niewłaściwe dane. Słowem, jeden Piotrowski zmarł, a drugi został uznany za zmarłego.
Życie człowieka, który według dokumentów nie żyje, jest piekielnie trudne. - Nie mogę oficjalnie się zatrudnić, bo pracodawca nie mógłby odprowadzać składek do ZUS-u. Żyję z oszczędności. Gdzie nie pójdę patrzą na mnie jak na oszusta. Tak było w Urzędzie Skarbowym, gdy poszedłem rozliczyć podatek za ubiegły rok. Tylko w ZUS-ie zachowali się przyzwoicie. Nie wiem, jak to zrobili, ale dostaję od nich niewielki zasiłek chorobowy – opowiada sosnowiczanin.
Zmartwychstanie w tradycji chrześcijańskiej, obejrzyj nasze TOWIDEO
Mija pół roku, odkąd Rafał Piotrowski oficjalnie nie żyje. I pół roku, odkąd próbuję tę sprawę odkręcić. - Dziś była rozprawa sądowa. Przesłuchana została siostra rzeczywiście zmarłego wtedy mężczyzny. Decyzja sądu ma być ogłoszona za tydzień. Nie wyobrażam sobie innej niż tylko uznającej mój akt zgonu za nieważny. Potem jeszcze uprawomocnienie się wyroku. I gdzieś tak koło 15 sierpnia zmartwychwstanę – mówi pan Rafał.
Zapowiada, że po oficjalnym przywróceniu go do życia, będzie chciał od szpitala zadośćuczynienia w wysokości 100 tys. zł za utracone zarobki, niedogodności i skołatane nerwy. Być może zawalczy też o odszkodowanie.