O tej sprawie już trzeci dzień mówi cały Zgorzelec, a na ulicę Konarskiego, gdzie mieszkała rodzina W., bez ustanku pielgrzymują spragnieni sensacji ludzie. Gdyby mogli, sforsowaliby zaplombowane przez policję drzwi mieszkania na dziesiątym piętrze, za którymi doszło do zbrodni.
Plotkom nie ma końca. Ludzi najbardziej elektryzuje domysł, że Robert W. mordował swoją żonę na oczach dzieci. - Nawet policja tego nie wyklucza - usłyszeliśmy.
Faktycznie, policja weryfikuje także i tę sensacyjnie brzmiącą wersję, choć znacznie bardziej śledczych nurtuje inne pytanie: czy dzieci zginęły w samochodzie razem z ojcem, czy też może oszalały mężczyzna uśmiercił Mateusza (+6 l.), Martę (+11 l.) i Marka (+13 l.) wcześniej, a do auta zapakował po prostu ich ciała. Tyle że na to pytanie być może nigdy nie uda się odpowiedzieć, bo w wyniku zderzenia z tirem ciała zostały zmasakrowane i ustalenie pierwotnej przyczyny śmierci może graniczyć z cudem.
Równie ważny jest inny wątek: przyczyna zbrodni. Sąsiedzi twierdzą, że w domu państwa W. nie było awantur.
- Oni byli mili, uprzejmi, dzieci grzeczne, zawsze czyściutko ubrane. Tyle że skryte, małomówne, jakby wycofane, albo po prostu nieśmiałe. Zwłaszcza najstarszy Marek - usłyszeliśmy.
Zobacz: Tragedia rodziny ze Zgorzelca. To było ROZSZERZONE samobójstwo?!
Jednak koledzy Roberta W., którzy pracowali z nim w kopalni odkrywkowej w Turowie, mówią, że sympatyczny z pozoru mężczyzna miał w rzeczywistości bardzo radykalne poglądy.
- Wiele razy słyszałem, jak chwalił metody stosowane przez nazistów - powiedział nam emerytowany górnik.