Czy na działce przy ul. Kępa Tarchomińska odnaleziono szczątki Moniki Traczyńskiej? Śledczy nie mają pewności. - To tylko podejrzenie, dlatego zleciliśmy porównanie próbek DNA - mówi Krzysztof Ćwiarta, szef śródmiejskiej prokuratury, która prowadzi śledztwo w sprawie porwania dziewczyny. W chaszczach na Białołęce porozrzucane były kości nóg, rąk, kręgosłupa oraz czaszka pokryta resztkami włosów. Ciało nie było poćwiartowane, ale było w takim stanie rozkładu, że nie nadawało się do identyfikacji. Jednak fragmenty ubrań, sztucznych paznokci w kolorze jasnego fioletu oraz aparat ortodontyczny dla bliskich Moniki nie pozostawiają złudzeń. - Dla mnie wszystko jest jasne. Straciłem wszelką nadzieję. Monia nie żyje - mówi Albert Herzyk, narzeczony zaginionej. - Jakim trzeba być potworem, żeby porwać piękną młodą dziewczynę i pozbawić ją życia? Pewnie była gwałcona albo bita, a na koniec nocą wywieziona jak worek śmieci w te chaszcze na Białołęce. Ktoś musiał wiedzieć, że to mało uczęszczane miejsce, ale za płytko ją zakopał i wyczuły ją lisy, które rozniosły szczątki mojej ukochanej. To straszne - mówi partner zaginionej. - Mieliśmy tyle marzeń związanych ze sportem i wspólnym życiem. Planowaliśmy wyjazd za granicę, chcieliśmy zdobywać świat. Bez mojego kwiatuszka życie nie ma już sensu. Nie wiem, co teraz zrobię - rozpacza Albert Herzyk.
Monika Traczyńska zniknęła wieczorem 9 stycznia spod hotelu Marriott, gdzie umówiła się z koleżanką. Od tamtego czasu słuch po niej zaginął. - Bierzemy pod uwagę kilka scenariuszy, które mogły się wydarzyć, ale na razie żaden z nich się nie potwierdził. Czekamy na wyniki badań - mówi prok. Ćwiarta.