Taniec na rurze był największą pasją Moniki. Dziewczyna często występowała w warszawskich dyskotekach, a jej akrobatyczne umiejętności budziły zachwyt i pożądanie. Tancerka coraz częściej dostawała od podejrzanych mężczyn propozycje pracy w zagranicznych klubach. Widzieli w niej maszynkę do zarabiania pieniędzy. Ale ona stanowczo odmawiała. I nagle 9 stycznia zniknęła bez śladu. Jedna z hipotez stołecznej policji jest taka, że osoby, które ją nagabywały, mogły być członkami gangu werbującego młode kobiety do domów rozpusty. Ten scenariusz bierze pod uwagę także jej narzeczony. - Tamtego wieczoru rozmawiałem z Moniką przez telefon. Słyszałem, że ktoś do niej podszedł i wtedy ona przerwała rozmowę. Później dostałem wiadomość, że przeprasza i odezwie się później. Od tamtej chwili jej komórka milczy. Jestem pewien, że ktoś ją porwał. Ona nigdy nie uciekała - mówi Albert Herzyk.
Zobacz też: Ankieterzy ruszają w miasto
Rację przyznaje mu emerytowany funkcjonariusz. - Ta dziewczyna mogła nie chcieć spełniać zachcianek członków jakiejś grupy przestępczej, którzy postanowili się na niej zemścić - mówi były policjant Dariusz Loranty. Choć stołeczni kryminalni prowadzą sprawę o porwanie, szanse na powrót Moniki żywej są niewielkie. Ludzkie szczątki odnalezione pod koniec marca nad Wisłą najprawdopodobniej należą właśnie do dziewczyny. Śledczy czekają na porównanie badania DNA. - Na razie wiadomo, że ofiarą była około 30-letnia kobieta, której zgon nastąpił pod koniec grudnia 2014 r. lub na początku stycznia bieżącego roku - mówi Renata Mazur, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.